Ja tu rododendrony 'zimą' przyszłam podejrzeć, a trafiłam na ciekawą rozmowę. Wiecie, przyznam drogie panie, ja dopiero parę lat pracuje i wizja pracy do 67, a nawet 70 roku życia jest dla mnie druzgocąca. Jak patrzę na moich znajomych, którzy mają znacznie bardziej 'spalające' prace, zasuwają co najmniej po 10 godzin dziennie w korporacjach i mniejszych, ale prywatnych firmach, plus dojazdy...codziennie wracają do domu wieczorem, w weekendy śpią, albo 'odreagowują' - przecież oni za 10 lat będą wypruci, a za 40 czy 50?!?

teraz to już mało kto pracuje od 8 do 16. Teraz dla młodych nie ma pracy, bo przecież starsi coraz dłużej na etatach, wiec trzeba się wykazać, trzeba robić po godzinach i trzeba uważać na koleżanki/ kolegów z pracy... A jak ktoś ma 'luzik pracę' to nie na długo, więc też stres, że ile jeszcze się uda pobimbać. Większość z nas nie narzeka na swoją pracę, bo dobrze, że jest i właściwie to 'jest w porządku', ale tak naprawdę ilość osób, które, choćby tak jak Danusia, w pracy realizują swoje pasje, robią to, co naprawdę kochają, jest znikoma. I jednak większość Polaków spędzi dosłownie życie w takich sobie robotach, z takimi sobie ludźmi. Nie żeby ludzie byli beznadziejni, oni w pracy są po prostu inni niż prywatnie. To kolejne zagadnienie. Pamiętam jak wyglądały relacje w pracy u babć, dziadków, czy w pokoleniu moich rodziców. Ludzie się zaprzyjaźniali. Z doświadczeń moich, czy moich znajomych, wynika, że obecne stosunki są nacechowane mocnym ograniczeniem tego zaufania, co moim zdaniem również ma wielki wpływ na pracę i na to jak się w niej czujemy.
Mam nadzieję, że do 50ki zarobię tyle, żeby nie musieć pracować, a zus mieć w poważaniu. Jest tylko jeden mały problem. Obecna pensja na to nie wskazuje...