Przenieśmy się teraz nieco w czasie do zimy na przełomie 2016 i 2017 roku. Na wiosnę wróciliśmy z eMem z Anglii, a całą energię i zasoby przeznaczaliśmy na remont naszego poddasza. Po kolejnym inspirującym seansie Pond Guy'a i Gardener's World wyjrzałam tęsknie przez okno w salonie, marząc o kwiatach, zapachach i kolorach. Z całym szacunkiem dla teściów za to, co osiągnęli do tej pory przy odbudowie domu i siedliska, powiedzieć że widok za oknem do wykwintnych nie należał, to jak nic nie powiedzieć. Główną dominantą była ogromna pustakowa stodoła z azbestowym dachem, towarzystwa dotrzymywała jej rozklekotana szopka- królowa polskiej wsi, całość dopełniał fantazyjnie nieforemny placek z betonu wraz ze służącym do wietrzenia pościeli drągiem-mordercą (kiedyś na tym placku stał dmuchany basen i podczas kąpieli i wygłupów ten drąg nas zaatakował
), zepsute sprzęty rolnicze, czy przypadkowe nasadzenia. Całość trąciła nostalgicznie skansenem, z którym nie mieliśmy jednak skrupułów się wkrótce pożegnać. Teściowie zaufali mi w kwestii ogrodu, za co jestem im ogromnie wdzięczna, pozwolili na wprowadzenie zmian, chociaż na początku ciężko było przekonać teścia, że mauzer z wodą, sadzarka do ziemniaków, czy stary traktor lepiej będzie wyglądał poza częścią rekreacyjną ogrodu