na mech i wątrobowce tylko MOGETON jest najlepszy !!! 150 g/10 l h2o na 100 m2, może pomóc też ewentualnie chelat żelaza ale jest słabszy. Mogeton jest chemiczny.
deszcze są niemiłosierne, ja walczę z szarą panną (tak naywam szarą pleśń) na lawendzie. Oprysków już było kilka. Askochytoza i inne plamistości masowo na floksach, rozwarach i nachyłkach. Załamka, więc niestety wiem co czuje Danusia....tym bardziej, że kaczory i inne stwory bukszpanowe tak długo wyprowadzane.
U mnie to samo na Śląsku: podlewam Topsinem już wszystko, co ma liście, bo chorują berberysy, młode bukszpany, nawet hortensje dostały plam w dolnych partiach. U mnie tragedia z klonem palmowym: kupiłam duży, piękny okaz, rósł cudnie 3 lata i kilka tygodni temu ujawniła się....werticilioza. A tu cały czas deszcz go zalewa, a że ziemia gliniasta to stoi w wodzie. Grzyby mnoźą się na potęgę. Nawet kora do ściółkowania rodzi mi grzyby z kapeluszami wielkości męskiej dłoni. Jestem załamana, ale walczę dalej.
Jak się tak dobrze zastanowić ,to my,miłośnicy przyrody przecież ,walczymy z tą przyrodą ,po prostu chcemy wykreować wszystko wokół siebie według własnego wyobrażenia,a przecież te wszystkie mchy ,grzyby i inne ,to przyroda własnie ,zwalczamy wszystko,co nam się nie podoba,czasami używajac broni ciężkiego kalibru.
Takie są moje przemyślenia dzisiejszego ranka, zastanawiam sie też czy mamy szanse na całkowite zwyciestwo uzbrojeni w tę całą chemię,bo zawsze bedą albo opady albo upały albo jeszcze inne zjawiska niezależne od człowieka,chwast wszędzie się wciśnie,kret zamieszka pod trawnikiem,zarodniki grzybow tylko czekają na dogodny moment.
____________________
Cały rok w ogrodzie
zapraszam http://www.zkwiatkanakwiatek.blogspot.com/
Tak to jest, że jak wydało się mnóstwo pieniędzy na rośliny, poświęca ich pielęgnacji cały wolny czas, chucha na nie i dmucha, zrobi się wszystko, żeby je ratować. Nie chodzi o podporządkowanie przyrody, dostosowanie jej do naszej woli, ale o ratowanie cennych dla nas rzeczy. Gdybyśmy mieli żyć w pełnej zgodzie z naturą, medycyna nie byłaby potrzebna: ot człowiek zachorował, widocznie ma słaby organizm. Trudno niech choruje, a może i niech umrze. Jak ma wyzdrowieć, to wyzdrowieje itd. Każdy jednak robi wszystko, co w jego mocy, by choroby pokonać. Ale przyroda jest silniejsza od nas. Czy ktoś znalazł dobry sposób na krety lub nornice, na AIDS, raka, werticiliozę? Nie. Jedni będą siedzieć i czekać na bieg wypadków, a inni będą próbować walczyć dostępnymi środkami (które mają jednak skutki uboczne). Trudno mi oceniać która postawa jest wyznacznikiem bycia "miłośnikiem przyrody": puszczenie choroby na żywioł (w konsekwencji ucierpią rośliny ozdobne) czy ratowanie roślin przed tą chorobą (wówczas ucierpi środowisko wodne). Żadne z tych rozwiązań nie jest idealne.
Człowiek lata na Księżyc, wie, co dzieje się na Marsie, kiedy będzie burza na Słońcu, a nie potrafi znaleźć lekarstwa na grzybka, który zatyka wiązki przewodzące w roślinach (werticilioza). Po tym można poznać kto jest tutaj górą.