A oto mała relacja z podnoszenia gruntu, zakładania nawodnienia oraz trawnika. Ze wstępem
Geneza działań była następująca. Zamieszkaliśmy w naszym domu, gdy dziecko osiągnęło zacny wiek 3 m-cy z groszem, tj. ok. 3 lata temu jesienią.
Oto nasza trójka:
Priorytetem było oczywiście wykańczanie domu, gdyż pozostało jeszcze trochę do zrobienia. A nie chcieliśmy przy okazji wykończyć się finansowo. Poza tem dla mnie oznaczało to zupełnie nowe realia – do tej pory mieszkałam z rodzicami . Głównym więc moim celem było, abyśmy w ogóle przeżyli

Słowem: ogródek pozostawał w głębokim cieniu, a w zasadzie w ogóle nie istniał. I to w przybliżeniu była cała prawda o nim. Była jakaś tam darń (trawa z chwastami) rosnąca na bardzo nierównej powierzchni (różnice nawet 30 cm), 2 świerki kłujące, 4 szmaragdy, 3 jałowce płożące. Obecnie jest niewiele więcej, ale przynajmniej znam już nazwy tych roślin oraz wielka zmiana dokonała się we mnie samej. W ciągu 3 lat dojrzałam do tego, żeby „coś” zrobić z tym kawałkiem ziemi, który rozciąga się dookoła domu. Każdej wiosny sadziłam różne byliny jednoroczne i wieloletnie, których nasiona kupiłam lub których sadzonki mi się dostało. Tak powstała rabatka pod oknem – eksperymentalna i bez poszanowania wymagań roślin (upalna strona południowo- zachodnia domu i do tego pod okapem). Udręką były okresy suche – miejsce to wysychało na pieprz, więc nanosiłam się wody konewkami. Oj, nanosiłam. Zaczęłam również sadzić dynie, cukinie i patisony – gdyż wielką radość daje wyhodowanie czegoś naprawdę dużego i do tego do zjedzenia. Poza tem wprost przepadamy za zapiekanką z tychże z oliwą, rozmarynem, bazylią, oregano, etc. One również wymagały sporo wody. Zaczęłam myśleć o paru drzewkach i krzewach owocowych. Zawsze marzyłam o różach, ostróżkach, naparstnicach, malwach, szałwiach, lawendach, pnączach i tym podobnych klimatach romatyczno-wiejsko-angielskich. W ogóle zaczęłam myśleć o ogródku i widzieć, jak jest. A było

No i mieliśmy też lokatorów – krety. W końcu więcej było kopców w ogródku niż roślin. Jak to drzewiej bywało, można obejrzeć głównie na stronie 1 tego wątku.
No i na jesieni, zimą roku ubiegłego miarka się przebrała. Uznaliśmy, że nie ma co dosadzać nowych roślin, jeśli teren nie jest właściwie przygotowany, nie ma bazy pod ogród. Postanowiliśmy z wczesną wiosną wyrównać teren (z podniesieniem), zrobić rozprowadzenie wody deszczowej z rynien, nawadnianie automatyczne oraz wysiać nową trawę. Wczesną wiosną (za późno) zaczęliśmy poszukiwania wykonawcy prac. Zależało nam na tym, aby prace wykonano solidnie i w rozsądnej cenie. Co najmniej tuzin firm odwiedziło nasz skrawek ziemi. Porównywaliśmy oferty (powstał Excel do tego celu

), poznawaliśmy proces zakładania trawnika, czytaliśmy sporo. Po poczytaniu głównie Ogrodowiska zaczęłam myśleć o samodzielnym wykonaniu tych prac z wyjątkiem zakładania systemu nawodnienia. Mąż jednak był przeciwny, jako że nie chciał spędzać każdego weekendu na wykopkach czy też konsumować urlopu na urobienie się po łokcie. Rozumiem go, ja mam urlop wychowawczy, więc patrzę na czas wolny innymi oczami. Ale wciąż nie zapomniałam, jak to jest i ile ma się czasu, jeśli kończy się pracę zawsze po zachodzie słońca. Można chcieć wykorzystać go inaczej, w szczególności jeśli nie ma się „jazdy” na punkcie ogródka.
Z początkiem maja wreszcie zdecydowaliśmy się na jedną z firm, która miała wejść za ok 2 tyg. do ogrodu. Zresztą tę, która zawitała do nas jako ostatnia i namawiała nas na spotkania, przeciągała czas z wyceną prac, dlatego zastał nas już maj. Mąż nie był przekonany do tej firmy, ja jednak uznałam, że pomimo iż młodzi trzeba dać im szansę, bo bardzo się starają, właściciel firmy jest medialny, więc nie może pozwolić sobie na blamaż. Okazało się, że firma ta chce wykonywać więcej niż planowaliśmy (projekt ogrodu, małą architekturę, nasadzenia) pomimo, iż we własnej korespondencji sama godziła się na zakres prac wyraźnie przez nas określany od samego początku. Koniec końcem „wypięli się”, a ja zostałam z kilkudziesięcioma (w okolicy setki) sadzonkami w doniczkach, roślinami na rabatach rozkręcającymi wegetację po późnej wiośnie. Odezwaliśmy się zatem do firmy kolejnej, która była droższa, ale jeszcze akceptowalnie, mieli doświadczenie, no i właściciel był bardzo pomocny (od końca marca wyjaśniał mi wiele kwestii związanych z zakładaniem trawnika, odpowiadał ekspresowo na moje maile, ewentualne telefony), a przedstawiany sposób zakładania trawnika był wręcz podręcznikowy. Niestety termin był odległy – połowa czerwca. Ale zgodziliśmy się. Biedne roślinki upchane po doniczkach. Biedne te drzewka (na jesieni posadziliśmy ok. 10-12 głównie małych iglaków), które z racji podnoszenia terenu musiały być wykopane w czasie, gdy wegetacja już była rozkręcona pełną parą. Czułam się bardzo rozgoryczona postawą firmy pierwszej, która spowodowała, że znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Ale i tak cieszyliśmy się, że bierzemy firmę, która choć droższa, to przynajmniej nie powinniśmy mieć problemów z samym przebiegiem prac, bo bardzo profesjonalna.
Moje podejrzenia, że coś może pójść nie po naszej myśli, wzbudził fakt, że w dniu rozpoczęcia prac właściciel rzeczonej firmy przyjechał do pracy w ziemi w śnieżnobiałych tenisówkach…
Cdn.