agatanowa
23:25, 20 lip 2013

Dołączył: 13 mar 2013
Posty: 4543
Oto ciąg dalszy zmagań na powierzchniach mniej lub bardziej płaskich ogródka. I w rzeczywistości wcale nie z tymi powierzchniami właśnie...
Poprzedni odcinek skończył się tak: " Moje podejrzenia, że coś może pójść nie po naszej myśli, wzbudził fakt, że w dniu rozpoczęcia prac właściciel rzeczonej firmy przyjechał do pracy w ziemi w śnieżnobiałych tenisówkach…"
Jednak pełnej pewności, że nie pójdzie łatwo i gładko, nabrałam, gdy zobaczyłam pierwsze prace – wykopanie ok. 12 małych drzewek i 2 milinów z gruntu, który miał być poddany obróbce. Na szczęście ok. 10 drzewek było sadzonych z donic w październiku, więc dość ładnie wychodziły z bryłą, pomimo ewidentnego braku delikatności. Natomiast stare jałowce płożące pamiętające czasy budowy… no cóż, w zasadzie zostały wyrwane z ziemi a nie wykopane. Chyba nie przeżyją, a obecnie wyglądają jakby tajfun nad nimi przeszedł. Zwracanie uwagi w ogóle nie skutkowało.
Co do liczebności pogłowia, to zespół liczył 4 chłopa plus szef, razem 5 osób.
Prace polegały na przeglebogryzarkowaniu tego co jest, oczyszczeniu i wygrabieniu farfocli oraz różnego śmiecia, zwałowaniu, rozłożeniu nawodnienia, nawiezieniu ziemi, rozplantowaniu po całej powierzchni, ponownym zwałowaniu, położeniu siatki na krety oraz nakryciu ziemią, ponownym zwałowaniu, wygrabieniu, nawiezieniu nawozem startowym, zaszczepieniu mikoryzą do trawników, wysiewie trawy oraz pokryciu torfem. Ufff... Niby mało, a jednak sporo.
Oto początki prac, czyli gryzienie ziemi:
Porządki, czyli głaskanie ziemi:
Panowie przesadzili również jednego szmaragda (ok. 300 cm) w nowe miejsce. Dobrze, że zdecydowałam się na przesadzenie tylko tego jednego drzewka. Zajęło im to z pół pierwszego dnia. Trochę dużo, zważywszy że wcześniej własnoręcznie okopałam go na ok. 50 cm dookoła w głąb i mieli go w zasadzie tylko wyrwać oraz przetransportować plus wsadzić w docelowe miejsce oddalone o ok. 17m. Namordowali się bardzo, bo nie wiedzieli jak to zrobić, a zwłaszcza jak go chwycić (a wydawało mi się, że szmaragd to nie kaktus...hmm). Przy okazji otrzepali prawie kompletnie bryłę korzeniową z ziemi (a wydawało mi się, że to szef właśnie pisał mi, że zrobią to z należytą uwagą...hmm...). Po czym tak okaleczone drzewko zostawili w dołku bez podlewania (żeby nie było cięższe podczas przenoszenia), a szef pojechał w środku dnia na ok. 3 h "do bazy" po pasy, aby drzewko móc wyciągnąć z użyciem tychże, co mnie doprowadziło do szewskiej pasji. Na marginesie był to jeden z najbardziej słonecznych i upalnych dni czerwca. Przecież 5 mężczyzn powinno móc ręcznie go przenieść, zważywszy, że prawie nie było ciężkiej gleby w korzeniach. Przepraszam, 4-ech mężczyzn, bo szef w zasadzie pracy fizycznej się boi.
Gdy szef wrócił, okazało się, że pasy są nieprzydatne, bo tym razem nie wiadomo, jak je w właściwie i skutecznie zamocować na drzewku. Doprawdy to mnie wkurzyło i powiedziałam, co o tym uważam. Poskutkowało. Ale czy drzewko się przyjmie, czy przeżyje? Czas pokaże.
Szmaragd pierwotnie, czyli szczerbaty żywopłot (kiedyś rosło tu 5 szt., ale jeden wypadł):
Szmaragd okopany mozołem własnym:
Nowe miejsce na szmaragda:
Czy dobre - nie wiem. Od strony wschodniej (ale łapie też trochę południowego słońca), więc może za mało nasłonecznione. Ale dlatego też lepsze z punktu widzenia jego przejść, będzie mniej narażony na odparowywanie wody i smażenie się na patelni. Ale chmiel, który rósł w tym miejscu niestety wypadł. Na szczęście jest tego dookoła na dziko w bród.
Szmaragd wreszcie osadzony (na hydroboxie oraz z zastosowanie hydrożelu i zamocowany linkami do barierek, aby silne wiatry go nie zmogły):
Dziura została, aż razi:
Co będzię dalej? Cdn.
Poprzedni odcinek skończył się tak: " Moje podejrzenia, że coś może pójść nie po naszej myśli, wzbudził fakt, że w dniu rozpoczęcia prac właściciel rzeczonej firmy przyjechał do pracy w ziemi w śnieżnobiałych tenisówkach…"
Jednak pełnej pewności, że nie pójdzie łatwo i gładko, nabrałam, gdy zobaczyłam pierwsze prace – wykopanie ok. 12 małych drzewek i 2 milinów z gruntu, który miał być poddany obróbce. Na szczęście ok. 10 drzewek było sadzonych z donic w październiku, więc dość ładnie wychodziły z bryłą, pomimo ewidentnego braku delikatności. Natomiast stare jałowce płożące pamiętające czasy budowy… no cóż, w zasadzie zostały wyrwane z ziemi a nie wykopane. Chyba nie przeżyją, a obecnie wyglądają jakby tajfun nad nimi przeszedł. Zwracanie uwagi w ogóle nie skutkowało.
Co do liczebności pogłowia, to zespół liczył 4 chłopa plus szef, razem 5 osób.
Prace polegały na przeglebogryzarkowaniu tego co jest, oczyszczeniu i wygrabieniu farfocli oraz różnego śmiecia, zwałowaniu, rozłożeniu nawodnienia, nawiezieniu ziemi, rozplantowaniu po całej powierzchni, ponownym zwałowaniu, położeniu siatki na krety oraz nakryciu ziemią, ponownym zwałowaniu, wygrabieniu, nawiezieniu nawozem startowym, zaszczepieniu mikoryzą do trawników, wysiewie trawy oraz pokryciu torfem. Ufff... Niby mało, a jednak sporo.
Oto początki prac, czyli gryzienie ziemi:

Porządki, czyli głaskanie ziemi:




Panowie przesadzili również jednego szmaragda (ok. 300 cm) w nowe miejsce. Dobrze, że zdecydowałam się na przesadzenie tylko tego jednego drzewka. Zajęło im to z pół pierwszego dnia. Trochę dużo, zważywszy że wcześniej własnoręcznie okopałam go na ok. 50 cm dookoła w głąb i mieli go w zasadzie tylko wyrwać oraz przetransportować plus wsadzić w docelowe miejsce oddalone o ok. 17m. Namordowali się bardzo, bo nie wiedzieli jak to zrobić, a zwłaszcza jak go chwycić (a wydawało mi się, że szmaragd to nie kaktus...hmm). Przy okazji otrzepali prawie kompletnie bryłę korzeniową z ziemi (a wydawało mi się, że to szef właśnie pisał mi, że zrobią to z należytą uwagą...hmm...). Po czym tak okaleczone drzewko zostawili w dołku bez podlewania (żeby nie było cięższe podczas przenoszenia), a szef pojechał w środku dnia na ok. 3 h "do bazy" po pasy, aby drzewko móc wyciągnąć z użyciem tychże, co mnie doprowadziło do szewskiej pasji. Na marginesie był to jeden z najbardziej słonecznych i upalnych dni czerwca. Przecież 5 mężczyzn powinno móc ręcznie go przenieść, zważywszy, że prawie nie było ciężkiej gleby w korzeniach. Przepraszam, 4-ech mężczyzn, bo szef w zasadzie pracy fizycznej się boi.
Gdy szef wrócił, okazało się, że pasy są nieprzydatne, bo tym razem nie wiadomo, jak je w właściwie i skutecznie zamocować na drzewku. Doprawdy to mnie wkurzyło i powiedziałam, co o tym uważam. Poskutkowało. Ale czy drzewko się przyjmie, czy przeżyje? Czas pokaże.
Szmaragd pierwotnie, czyli szczerbaty żywopłot (kiedyś rosło tu 5 szt., ale jeden wypadł):

Szmaragd okopany mozołem własnym:

Nowe miejsce na szmaragda:


Czy dobre - nie wiem. Od strony wschodniej (ale łapie też trochę południowego słońca), więc może za mało nasłonecznione. Ale dlatego też lepsze z punktu widzenia jego przejść, będzie mniej narażony na odparowywanie wody i smażenie się na patelni. Ale chmiel, który rósł w tym miejscu niestety wypadł. Na szczęście jest tego dookoła na dziko w bród.
Szmaragd wreszcie osadzony (na hydroboxie oraz z zastosowanie hydrożelu i zamocowany linkami do barierek, aby silne wiatry go nie zmogły):

Dziura została, aż razi:

Co będzię dalej? Cdn.
____________________
Serdeczności z Starorzecze na górce ;) Agata
Serdeczności z Starorzecze na górce ;) Agata