Jesienią 2004 znienawidziłam śnieguliczk i czarny bez,coraz bardziej przerażały mnie ruiny po znajdującym się tu kiedyś gospodarstwie rolnym,ale w przeciwieństwie do bliskich i życzliwych mi osób,nigdy nie wątpiłam,że decyzja była słuszna.
W wyremontowanym domu zamieszkaliśmy już w styczniu. Stałam w oknie, patrzałam na zaśnieżone pola i łąki ciągnące się po horyzont i marzyłam o tym,jak piękny będzie kiedyś mój ogród.
Nadeszła wiosna i odsłoniła obraz nędzy i rozpaczy. Nikt już nie chciał cegły z rozbiórki,koszty wywozu gruzu okazały się niebotyczne,a nasze finanse pochłonął remont. Wtedy na teren przyszłego ogrodu wjechała ogromna spycharka,całe gruzowisko zepchnęła w jedno miejsce i przysypała ziemią. Staliśmy się posiadaczami gigantycznego gołego skalniaka,którego nigdy w ogrodzie nie planowałam. Tak to ogród zaplanował się sam!
Co było dalej? Powoli,to dopiero początek.
