Jakiś czas temu Lusia przysporzyła nam sporo stresu. Któregoś piątku nie wróciła na noc. W sobotę rano zaczęły się poszukiwania. W niedzielę wieszaliśmy ogłoszenia po najbliższych osiedlach, zaszły zawiadomienia do fundacji, schroniska, facebook ... Żadnego efektu - nie ma jej.Nikt nie widział nikt nie słyszał. Animal Patrol nie sprzątał żadnego ciała. Po dziesięciu dniach, w poniedziałek, dzwoni sąsiad, że przemknął koło niego taki kot jak na zdjęciu. To ja biegiem do niego ale kota już nie ma. Za to u nas w ogrodzie zaczął miauczeć Puciek. Okazało się że mała dotarła do ogrodu naszego, wycieńczona, chuda, boki zapadnięte tak że nie miała siły sama miauczeć. W domu to rzuciła się na jedzenie, aż jej dawkowałam porcje co 2 godz. Cały dzień siedziała w domu, po południu wychyliła nosa do ogrodu ale zaraz wróciła. We wtorek dzwoni tel. i facet mówi tak: sąsiad mi pokazał ulotkę o zaginionym kocie i on wyglądał tak samo, jak ten co wybiegł z mojego blaszaka, gdy otwierałem drzwi. W zeszłym tygodniu ktoś zniszczył nam styropian na drzwiach, jest taki podarty. Nie było nas tylko w weekendy. W hali nie ma wody - tylko w kranie ani nic do jedzenia. Musiała się żywic myszami a gdy te się skończyły zrobiła się głodna. Nie rozumiem tylko dlaczego nie wyszła w poprzedni poniedziałek? I w resztę dni tygodnia? Bała się facetów? za dużo robili hałasu przy załadunku towaru?
Jestem szczęśliwa że przygoda się dobrze skończyła