Musiałabym uzbierać tego więcej...narazie kieszenie kurtki sięgały mi do kolan, a powinny raczej do pięt...
Te zielone, to pewnie po piwie...zimnym Lechu, albo innym...ale brązowych nie znalazłam, albo ślepa ciut jestem?
W ogrodzie już nic nie działam, to czas na dom...Wynorałam z piwnicy lampę, która lata świetności dawno ma już za sobą...Wciśnięta w kąt nawet nie dawała znaku życia, ale w ręce mi wlazła...Była niekompletna, pokrzywiona...taka biedniutka...Wyczyściłam ją poprostowałam i z tych koralików, które ocalały piwniczną poniewierkę, udało mi się, w dość możliwy do oglądania sposób, ją reanimować... i wyszło tak... Jest już nawet zawieszona... Chyba warto było...
Dary morza urocze, zawsze się rozczulam jak myślę o naszym polskim zimnym Bałtyku.
Natomiast żyrandol przywołał jeszcze głębsze wspomnienia. Otóż te wiszące kryształki używałam jako rekwizyty w moich licznych sztukach teatralnych wystawianych dla Dziadków w zamian za słodycze
Mama się tylko dziwiła, co ten żyrandol taki oskubany.