O Great Dixter wiele na forum napisano, przede wszystkim wspomniany na początku tego wątku artykuł Danusi, ale także relacje Gabrieli, Miry i Anitki przybliżają nas do tego miejsca, które... klimat ma w sobie tak urzekający, że nie chce się tego miejsca opuszczać, po prostu. Christopher Lloyd miał szczęście, że wychowywał się wraz ze swoim rodzeństwem w posiadłości, którą nabyła jego rodzina na początku XX wieku. Tu przyszedł na świat i tu odszedł. Ogród zaprojektował jego ojciec, co ciekawe, architekt samouk, dzięki pasji potrafił sam zdobyć potrzebną mu wiedzę, o czym świadczyć mogą przebogate zbiory biblioteki domowej. Plany ojca wcielał w życie, już na swój sposób, Christopher. Miłośnik jamników. Talent językowy. Zdyscyplinowany i konsekwentny w swej pasji, uroczy człowiek. Duch miejsca pozostał.
Tu uświadomiłam sobie, że ogród otoczony dziką naturą, łąkami, zagajnikami, sadem, warzywnikiem, tworzy jakąś pełnię, a bez tej otoczki byłby wypielęgnowanym kawałkiem ziemi, wyciętym fragmentem obrazu, ale jeszcze nie ogrodem. I druga rzecz, biblioteka i ogród - te dwa miejsca są nierozerwalnie połączone. Szkoda, że nie można było fotografować wnętrz Great Dixter, jako pamiątkę przywiozłam sobie stamtąd ... kartkę z fotelem i biblioteką Christophera Lloyda.
Moja relacja nie będzie systematycznym opisem. Podobnie jak dziewczyny, w pewnym momencie odłożyłam mapę i podziwiałam po prostu pozwalając się wieść ścieżkom i widokom. Jesienny, wrześniowy Great Dixter... Zapraszam na impresje.