Wracam do naszej historii, bo przecież nie przyszliśmy tu z nikąd...
Do Kamieńczyka przyjechaliśmy jesienią w 1992 roku obejrzeć najstarszy na Ziemi Kłodzkiej kościół drewniany. Idąc do tego kościoła trafiliśmy na podwórko zrujnowanego gospodarstwa, które z owym kościołem sąsiadowało. Kiedy ujrzeliśmy samotny, zrujnowany, wypchany sianem, olbrzymi dom, poczuliśmy że oto znaleźliśmy się w miejscu o jakim zawsze marzyliśmy. Z dala od ludzi, na „końcu świata”, z którego roztaczał się widok jaki zapierał dech w piersiach. Patrząc ze wzgórza, na którym stał opuszczony dom mieliśmy przed sobą cały nasz ukochany świat – Kotlinę wraz z panoramą Masywu Śnieżnika. U jego podnóża zabudowania Jodłowa, Potoczka, bazylikę w Nowej Wsi, Międzylesie, Domaszków, szczyt Iglicznej z sanktuarium Marii Śnieżnej, Czarną Górę, drogę do Kłodzka…Siedzieliśmy pośród wysokiej trawy na owym podwórzu i nie mogliśmy uwierzyć, mieliśmy wrażenie, że oto Kotlina zaprasza nas w podróż – miała być to mozolna droga do wymarzonego domu w górach. Droga niezwykle trudna i długa, bowiem trzeba było ogromnej odwagi, by miejsce które ponad trzydzieści lat temu opuścili ludzie próbować na powrót uczynić domem… Remont trwał prawie czternaście lat i pewnie prościej byłoby kupić działkę i postawić nowy. Ale wydaje się nam dzisiaj, że remont starego domu jest czymś niezwykłym, jest odkrywaniem jego tajemnicy krok po kroku, kamień po kamieniu, że taki remont niesamowicie uwrażliwia, bowiem im dalej brnie się w prace związane z ratowaniem domu, tym bardziej wyczulonym staje się na to, by go nie zepsuć, by nie zabić uśpionej w nim duszy. Początkowo dom patrzył na nas nieufnie, jakby do końca nie wierząc, że nie zrobimy mu krzywdy. Traktował nas jak obcych, podobnych do tych, którzy przez tyle lat niszczyli go i plądrowali, pozbawili okien i drzwi, wynieśli z niego wszystkie sprzęty i obrazy, a w końcu pozbawili domowego ciepła rozbierając stary niemiecki piec kuchenny i chlebowy… W czasie długiego, bo trwającego prawie 14 lat remontu poznawaliśmy i odkrywaliśmy wnętrze tego starego niemieckiego domu i coraz bardziej byliśmy nim oczarowani. Jednak zdarzało się, że wielokrotnie uciekaliśmy z Kamieńczyka, uciekaliśmy od owego ogromu pracy, który trzeba było wykonać, bo mieliśmy dość, bo nas to nasze marzenie o domu w górach przerosło, bo nasi przyjaciele zwiedzali świat, a my użeraliśmy się w tym czasie z cieknącym dachem, z odwodnieniami, tynkami, pustymi otworami okiennymi, z wiatrem, deszczem, śniegiem, z naszą złością, że to wszystko tak długo trwa i pewnie nigdy się nie skończy. Bardzo trudno było nam wtedy wyobrazić sobie, że za parę lat uda nam się wieść tu spokojne życie. W pewnym momencie poczuliśmy, że dom przestał traktować nas jak intruzów, że udało nam się go oswoić i wtedy po raz pierwszy pojawiła się myśl o pozostaniu tu na stałe… Jeśli oswoisz coś , stajesz się za to odpowiedzialny. Dom wypatrywał nas każdego piątku, gdy do niego jechaliśmy, a my tęskniliśmy we Wrocławiu...
W tym czasie miałam wrażenie, że cierpię na schizofrenię... tam dom i ogród, który dla niego zakładałam, tu mieszkanie i praca. Trzeba było wybrać... Ten wybór nie był prosty.. A jednak dzisiaj jestem tu, nie tam i nie żałuję żadnej chwili... Patrzę na dom i ogród, który próbuję mu stworzyć i wiem, że życie pisze najmądrzejsze scenariusze...
Dobranoc wszystkim...