Nom.... wariaty... zwłaszcza ja z Agą Gusiarz i jej synem.... Alinka w pewnym momencie do mnie zadzwoniła, że jak wjedziemy na górę i spojrzymy w lewo to zobaczymy wyciąg z trasą na której są super warunki

Wjechaliśmy, podchodzimy do tej trasy iiiiii.... no cóż - dna nie widać

Stwierdziliśmy oboje, że "pewnie potem będzie łagodniejsza" No bo jak nie jak tak



No to jedziemy..... W między czasie rozglądaliśmy się za Alinką czy gdzieś jej nie ma.... Po przejechaniu kilku metrów zacząłem szukać wstecznego w moich nartach..... No, ale do wyboru było albo maszerowanie pod górę albo zjazd.... Trwał drugi dzień słodkiego lenistwa i perspektywa wdrapywania się pod stok mijała się z celem

Oczywiście w połowie drogi stwierdziliśmy, że "to chyba nie ta trasa"... Na szczęście syn Agi jadący na parapecie co chwilę się zatrzymywał - wtedy mogłem i ja to zrobić i przez chwilę zmówić paciorki w intencji przeżycia zjazdu na tym zboczu



30-centymetrowa przepaść Izy i Aliny to przy tym Pikuś.....Nawet nie pan Pikuś
Po zjeździe w dół i zobaczeniu tego ośnieżonego klifu w całej okazałości oczywiście wjechaliśmy na górę... Po drodze Aga rozmawiała z Aliną przez telefon i uświadomiła nas, że zjechaliśmy czerwoną trasą.... Wtedy nie wiem czemu naszła mnie ochota zeskoczenia z kanapy do lasu pod nami, ale pałąki trzymały mocno.... Na górze czekała Alina z Martą (chyba, wyleciało mi z głowy....Nie dość, że zaczynam zalatywać cmentarzem to jeszcze skleroza mnie dopadła

) z uśmiechem na twarzy i z informacją, że nie w to lewo mieliśmy jechać.... No dacie wiarę???



Jednak kolejne zjazdy po Koteliny to była pesssstka