Całą radość z pobytu na działce zabrało przerażenie z powodu pożaru u sąsiadki...Stało się to w minioną środę 11 listopada ok godz, 20. Zamierzaliśmy jechać do domu w tym dniu, ale zapowiedź jeszcze słonecznej pogody powstrzymała nas jeszcze na kilka dni...i całe szczęście, bo cała okolica mogła pójść z dymem. Mąż oglądając telewizję, zauważył, że u sąsiadki obok, zapaliło się drzewo przylegające niemalże do jej domu...Ja szybko wzywałam straż pożarną, a eM z węża zaczął lać wodę na drzewa przylegające tuż przy naszym ogrodzeniu, czyli stykające się z naszymi...ogień trawił wszystko dosłownie w ułamkach sekund...Sąsiadka była w środku w domu ze swoją mamą i o niczym nie wiedziała(jak później mówiła, że mama słabo słyszy i telewizor grał głośno), bo okna szczelnie zasłonięte, dokrzyczeć się i dowołać nie dało rady w żaden sposób, chociaż darliśmy się na całe gardło, dzwonka przy bramie nie ma, numeru telefonu nie dała nam ( mieszka tam 0d niespełna 3 lat i z nikim nie utrzymuje kontaktów)...a ogień był powyżej domu...Ale szybko przyjechały 3 jednostki straży pożarnej i na szczęście ugasili ogień...Spłonęło 13 drzew, tuj dość wysokich...dom ocalał...Drzewka, które dzieliły nas od ognia zostały tylko 4 od naszej strony, dzięki temu, że dostały sporo wody...Od czego powstał pożar? Nie wiemy, ale leży pod drzewkami wyrzucany popiół...