Wczoraj zakończyliśmy półroczny sezon ogrodowo-działkowy...wróciliśmy do domu, a tu ZONK...wysiadła lodówka, która już raz dawała sygnał, że coś z nią nie Halo... Wtedy po rozmrożeniu znów było ok, ale jak widać nie na długo...
Teraz po otwarciu zamrażalnika smród zepsutych produktów i mięsa odrzucił mnie na pół kilometra...teraz już wiem że węch, po ostatniej chorobie, wrócił z nawiązką bo chyba w 300%...Myślałam, że szybka akcja z usunięciem tego bałaganu ustrzeże przed zasmrodzeniem całego mieszkania...nic bardziej mylnego, bo smród był szybszy niż mi się wydawało... Jedynie pomogły w tym przeciągi i intensywne wietrzenie...
Em wywiózł to świństwo do Ekodoliny, czyli na wysypisko, a tam jeszcze musiał za to zapłacić...takie życie...
Zaczęło się poszukiwanie nowej lodówki...bylismy w 3 miejscach, ceny różne tak samo jak i terminy przywozu...Kupilismy nową ale transport najszybszy dopiero na sobotę 2 listopada. No trudno, lepszy taki termin niż na 7 czy 9 listopada.
Dopiero teraz zastanowiłam się jak radzili sobie nasi przodkowie, gdy nie było jeszcze takich sprzętów...na te kilka dni nie będę kopać dołu w ogrodzie, by przechowac żywność...poczekam.
Jakby tego było mało, to w szafce łazienkowej wywalił WC żel i zalał półkę, która pod wpływem wilgoci rozwarstwiła się i do wymiany...
a zanim wyjechalismy to było tak...14.10.przymroziło
klon Crimson Sentry