Ja swoje kretowiska rozgarnęłam i zostawiłam....trawnika już nie ma....a jak wyszłam następnego dnia to obok nowe wulkany już stały....zostawiłam...zamarzły...i mam to na razie gdzieś....
Rabata już jest....i jest już przekopana przez kreta....grrrr
Muszę się przyznać, że coraz mniej lubię Święta.
Jest to maraton na śmierć i życie.
Zawsze chcę żeby wszystko było świeżutkie (bo Święta zawsze są u nas), więc gotuję i piekę na ostatnią chwilę. W dzień przed gotuję, w nocy przed Wigilią piekę cista, a od rana dalej - ryby, uszka i itd. Nie lubię kupnego jedzenia dlatego wszystko robię sama. Kończę kiedy goście wjeżdżają za bramę....wtedy pędzę na górę przebrać się i kiedy wchodzą w drzwi jestem migusiem z powrotem i czekam z uśmiechem na twarzy i worami pod oczami aż po czubek nosa.
W pierwszy dzień Świąt dalej w kuchni, bo trzeba upichcić coś mięsnego....tak minęły Święta.
Wiało okropnie...zawsze się boję, że znów będą jakieś straty.
Po wczesno grudniowym śniegu, ciężkim i mokrym, złamał się świerk....przytachałam go do domu, bo szkoda było wyrzucić.....i ozdobiliśmy 3m drapaka....dziecko miało frajdę.
Ja dziś mam chwilę dla siebie, bo eM zabrał młodego na zakupy.