Dyskusję o żołędziach dla Zoo zostawiam już na boku jako sprawę nieaktualną

.
Ubiegły tydzień miałam bardzo mocno zajęty. W poniedziałek i wtorek dużo pracy w pracy, środa i czwartek służbowo w Amsterdamie

, a piątek i sobotę spędziłam w ogrodzie. Mieliśmy plany zrobić sobie rodzinny weekend w Amsterdamie, ale niestety młody się rozchorował i trzeba było plany anulować.
Piątek był pogodowo cudowny, taki ostatni dzień lata. Wykorzystałam oczywiście na maksa pracując w ogrodzie. W sumie przez te dwa dni znowu "wbudowałam" xx worków z ziemią, obornikiem, korą itp. itd. Przygotowałam miejsce na samiusieńkim końcu działki dla cyprysika nutkajskiego, którego tam przesadzę. Obrobiłam kolejny kawałeczek ruderowej, znowu kilka roślin wykopanych. Jak pomyślę jaki mnie tam czeka tetris na wiosnę....

. Pościnałam trochę tego i owego co już przekwitło i tak dwa dni zleciały. Efektów na razie nie widać, jak to zwykle przy robotach ziemnych.
Najgorsze, że ciągle coś przychodzi zza płotu ruderowej i ryje niemiłosiernie, ostrokrzewy przy siatce znowu wisiały w powietrzu. Przy rododendronach po prostu masakra, chyba się właśnie pożegnałam z cebulkami cebulicy, które tam tydzień temu wsadziłam (nota bene nie sprawdziłam czy one mogą być w kwaśnej rodkowej ziemi). W każdym razie raczej już ich tam nie ma

.
A takie dziury w ziemi to coś mi porobiło, normalnie wielkości pięści człowieka. Czy to nornice? Nigdy u mnie czegoś takiego nie było.