Martko, koszyk czeka, na razie nic nie kupione, bo waham się nad tym nowym dla mnie sklepem.
Ze szkoły jesteśmy bardzo zadowoleni wszyscy.
Moja niemoc niestety zawładnęła różnymi aktywnościami życiowymi i trwa. Dla ogrodu brakuje mi czasu.
W sobotę odbyliśmy szybki kurs dom - Augustów - dom. Odbieraliśmy młodą z kolonii, 30 km za Augustowem.
Wczoraj było ogrodowo, ale nie u mnie. Mrokasi ogród znowu mnie przyciągnął, tym razem towarzysko, z emami i kawa. Ogrodowo było bardziej tarasowo. Ale przebieżka po rabatach była.
A potem w domu przestawianie mebli. Młody chce mieć siłownię w domu. Jedyne zdatne do tego miejsce to kąt w końcu korytarza, w którym mam swój skład dóbr wszelkich, dziwnych, a przydatnych. Do wianków, do dekoracji, do, do, do. Kartony świec, kwiatków sztucznych, podkłady styropianowe, poszewki na świąteczne poduszki. Do tego w tym miejscu mam trzy wielkie i głębokie szafy z pościelą, ręcznikami, obrusami, materiałami do szycia. O właśnie, maszyna do szycia też tam ma miejsce. I teraz to wszystko muszę zlikwidować. Ból głowy.
Wczoraj udało się nam (moi panowie i wujek) znieść jedna szafkę, taką najmniejszą. Mnie się udało ją całą zawalić spiżarnią. Dziś przestawimy szafę młodej do tego kąta. Bo młoda z kolei chce mieć przemeblowany pokój. I od niej mniejsza i płytsza szafa pójdzie do kąta, a dwie duże szafy pójdą do młodej. 3/4 rzeczy będę chyba musiała wyrzucić, bo nie mam pojęcia, gdzie je upchnę. No ale dzieci mają pierwszeństwo