Magdo, najpierw różę kupię, potem będę z nią latać
Bo ona ma trafić między byliny i trawy, może lilie.
Trawy to moje tegoroczne nasadzenia / malutkie /, część bylin trochę starsza, lilie najstarsze.
Zresztą tych róż do dosadzenia jest cała lista / 25 sztuk!!!! /, a potrzebuję dużo mniej.
Jak widzisz, problem jest i to duży.
Róża Novalis ma ciekawy kolor.
Też kombinuję, żeby sobie narobić trochę takich kłopotów .
Ale trochę się waham, bo ostatnie doświadczenia z różami kupionymi przez internet mam średnie.
Kupiłam na przykład różę Artemis, która jest krzaczkiem jednopędowym, mimo, że rośnie już od roku w ogrodzie - taka słabizna przyszła. A będąc latem w Rosarium widziałam piękne, wypasione sadzonki w donicach, obsypane kwieciem po kokardkę - i szkoda mi było, że nie mam miejsca na drugą. Z drugiej strony - taki hicior jak Chippendale był prawie wyprzedany, wzięłam taką bidulę - jedną z chyba trzech ostatnich - wiadomo, w lipcu niektórych róż już po prostu nie ma.
Inna historia: zamówiłam kiedyś dwie róże tej samej odmiany - jedna przyszła tak piękna, że w życiu nie widziałam takiej, druga taka sobie - chyba dla równowagi tak pakują. Tyle tylko, że jedna miała być dla mnie, a druga dla koleżanki, która odchodziła na emeryturę - chciałam, żeby miała taką przypominajkę o mnie. Oczywiście oddałam koleżance lepszą, bo taką ma skazę na wychowaniu i do dziś chlipię na wspomnienie tamtej sadzonki - dlaczego nie mogą dać dwóch świetnych w jednej przesyłce?
Ale, ponieważ róż nigdy nie za dużo, przypuszczam, że znajdę wymówkę (dowolną, dzień kobiet, imieniny, pierwszy dzień wiosny, rocznica posadzenia pierwszej), żeby róże kupić, zamówić, przytaszczyć od ogrodnika, lub w jakikolwiek inny sposób powiększyć kolekcję. Maniak tak ma, i tyle .
Koniec gadania. Trochę wiosny dziś:
Ekhem, znowu się rumienię, bardzo mi miło, że Ci się podoba mój ogród - ze wzajemnością wszakże
Pewnie, że w Polsce, ale pewne jest też to, że godziny, które być może złożyłyby się na doby, albo tygodnie, przesiedziałam w internetach, na forach, programach i filmach ogrodniczych, szukając czegoś, co da się złożyć w całość, w której poczuję się dobrze. Jakoś się to w głowie poukładało - chociaż przede wszystkim dostosowuję się do naturalnych warunków, które łatwe nie są - kiepska ziemia, różnica wysokości i wiatr. W zeszłym roku zwiedzałam też ogrody w Anglii, ale to już jakby po fakcie, bo akurat w poprzednim sezonie niewiele się w ogrodzie zmieniło, właściwie tylko pielęgnacja. A przecież i na Ogrodowisku jest cała masa przepięknych ogrodów, przy których człowiek tylko wzdycha...
ALE, co trzeba powiedzieć dużymi literami - TO SĄ ZDJĘCIA , na których pokazuję najlepszą wersję ogrodu, zdjęcia częściowo autorstwa mojego męża, który potrafi ze źdźbła wycisnąć miss świata
Ogród jest - jak powiedziałaś niewymuszony - strasznie mnie to rozśmieszyło - bo nie ma dla niego dużo czasu. Nauczyłam się tak go obrabiać, żeby w krótkim czasie doprowadzić do takiego stanu, że wchodzący widzi zadbane rabaty, czyste ścieżki, skoszony trawniczek, etc. I nie narzekam, potrafi zrobić dobre wrażenie - ale dużo w nim przestrzeni półdzikich, których nie ruszam - bo dopóki nie mieszkam na miejscu - nie dałabym rady zająć się wszystkim.
Z drugiej strony nie mogę się doczekać, kiedy zakończą się poważne roboty ziemne, tj. brama, schody, wejście i taras - bo wtedy zyskam miejsce na przedogródek. Jeszcze będę w tej sprawie cisnąć sympatyczne Koleżanki, bo ja się strasznie nie mogę zdecydować, co właściwie chciałabym tam mieć...
Pozdrówki!
P.S. Na charakter ogrodu ma bezpośredni wpływ MÓJ charakter - ja też nie jestem za bardzo pod linijkę - nawet mój pokój z reguły tak wyglądał - czysto, ale bałagan
Jak pisałam - w połacie idealnie wpisały się standardowe ekokratki, bez żadnego cięcia, mąż nie pamięta wymiarów, ale na zdjęciach widać, że weszło 2x7 kratek, co oznacza, że wymiar jednej połaci to 120x280 cm.
Domek jest nieduży, miał być atrakcją dla naszej młodszej pociechy, ale wnętrze jeszcze się wykańcza (gdzieś tak dla wnuków damy radę !)
Hmm, pomyślałam sobie, że naturalność w ogrodzie to temat na osobne rozważania. U mnie w dużej mierze jest to konieczność, bo w trzy - cztery godziny tygodniowo więcej nie zrobię. A i tak jestem typowym ogrodnikiem, o jakim pisze Karel Capek w swoim Roku ogrodnika - takim, co to się nacharuje jak dziki łoś, a pod koniec sezonu stwierdza, że właściwie nie miał nawet czasu przyjrzeć się swojemu ogrodowi...
Ale naturalność ma swoje olbrzymie zalety - czasem wysieje się coś fajnego, np mam taką suchą górkę, na której rosną dzielnie ostróżki (super sadzonka od przyjaciółki), tam kiedyś wysiały mi się zwykłe białe złocienie, z których bardzo się cieszę, ba takie miała moja Babcia przy wejściu do domu.
Zawsze też kombinowałam sobie, że byłoby fajnie, żeby i wrotycze się pojawiły, to taka odporna , a przy tym piękna bylina. I w tym roku - mówisz-masz - pojawił się wrotycz!
Mam wzdłuż ścian domu położone kamienie (ziemia nasza je rodzi, więc wszystkie, że tak powiem, z własnych upraw), które niestety zarastają trawskiem; ale okazało się, że jest to trasa spacerowa ropuch! Nie mogę zlikwidować korytarza ekologicznego, wystarczy już, że sąsiad po jednej stronie ma tylko trawę, a drugi rozgrzebaną budowę, niech sobie będzie ostoja!
Chciałabym, żeby tętniło w tym ogrodzie życie, to dopiero jest wesoło, kiedy bzyczy, ćwierka, furkocze i przemieszcza się bez przerwy coś żywego. Nawet do bzyczenia much tęsknię zimą...
Już niedługo