Wspomnienie o Róży z Karlsberg
Rosa / Róża była najmłodszym dzieckiem rodziców: Franza i Marie mieszkających w Karłowie / Karlsberg w Górach Stołowych / Heuscheuergebirge in der Grafschaft Glatz/ w Kotlinie Kłodzkiej.
W grudniu chętnie dawała się zaprosić na kolację, na „chleb wieczorny” - Abendbrot do naszego Staszkowego domu. Byliśmy wtedy mieszczuchami wrocławskimi nawykłymi do domowych upałów w zimie, toteż w wiejskim oddychającym domu Górów bez umiaru paliliśmy w piecu kaflowym kuchennym i pokojowym, chcąc utrzymać ciepło.
Róża miała 3 siostry, jedna mieszkała po wojnie w Kudowie, a dwie w RFN .
Zaproszona przychodziła ubrana na cebulkę i już na progu werandy zdejmowała warstwy swojego odzienia. Na wierzchu był kombinezon narciarski. „Pamiętam, w 1938 roku wszyscy zjeżdżaliśmy na nartach do Karłowa, do kina.” Z opowiadań wynikało, że było to propagandowe kino niemieckiej narodowej socjalistycznej partii/ NSDAP.
„Mate ładne pogode” – mówiła do nas przy kolacji. Zaiste ładna to była pogoda: przy minus 20 w pełnym słońcu przy pomocy Janka Rzeszotko uczyliśmy się zakładać łańcuchy na koła naszego kajtka, czyli granatowego opla. Karłów jest niewrażliwy na klimatyczne ocieplenia.
W domu Górów mieliśmy 22 stopnie Celsjusza. Róża dostawa wypieków na twarzy. W jej domu opodal, dwuizbowej chatce sudeckiej, było 8 stopni i uznawała to za komfort termiczny. Przy 10 stopniach u siebie (czy jej chatka jeszcze stoi?) gotowa była gasić ogień w piecu kuchennym. My dostawaliśmy wypieków, słuchając jej opowieści. „Różo, jak to się stało, że po wojnie dla Was przegranej, zostałaś w domu rodzinnym?”
Ojciec Róży znał las - był leśnikiem. Nowa władza potrzebowała ludzi znających rewiry. Nowi osiedleńcy z Ukrainy (np. Państwo Górscy) znali przecież tylko czarnoziemy żyznej Ukrainy. Niektórzy niemieccy mieszkańcy byli potrzebni nowej władzy, tych zostawiono. Ale najpierw wkroczyła swołocz czerwona… .
„Wpadli do naszego domu. Wrzeszczeli w amoku do matki – dawaj córki! Byłyśmy ukryte w stodole.” „Podpalimy dom” (dom i stodoła były jednym budynkiem), wrzeszczeli rozochoceni gorzałą. Babka nasza padła na kolana i po czesku (to był jej język ojczysty i matczyny) zaczęła się modlić "Otče náš, jenž jsi na nebesích, posvěť se jméno tvé." Sołdaty nie rozumieli modlitwy, a słyszeli tylko słowiańską mowę. Krzyknęli: „wot duraki”- czemu nie mówicie, żeście nasze ludzie”.
-„Tak ocalałyśmy.”
Nie pamiętam wszystkiego, co opowiadała Róża. We mnie zostało ciepło grudniowego mroźnego śnieżnego wieczoru.
W grudniu 1998 roku przemierzaliśmy Kotlinę Kłodzką w poszukiwaniu naszego domu. W adwentowym rorate coeli u Jezuitów w Kłodzku, wpatrzeni w kobiecą ukrzyżowaną Wilgefortis w Wambierzycach, w siarkowych źródłach Lądka Zdroju, w Muzeum Ziemi Kłodzkiej, gdzie pani Krystyna pracowała już nad wystawą „Dom w zwierciadle minionego czasu”, w kawiarniach Polanicy Zdrój, na chocieszowskich połoninach, w spotkaniu z wilkami koło Pasterki, w Szczytnej i Stroniu Śląskim tropiąc huty szkła.
Nasz narciarski urlop skończł się 23.12.1998 r. Od tego momentu zakochani jesteśmy w pejzażu i krajobrazie ziemi kłodzkiej, w jej historii i ludziach. Tu jest nasz dom.
"cisza tak intensywna (...) czy nasz dom to przetrzyma / czy ten sześcian ma zdolność się oprzeć (...) utrzymać ogień po prostu musimy (…), bo to jest nasz dom"
DOM, sł. K. Nosowska, muz. B. Król
Dziękuję za okazane serce po wielkiej wodzie. Do zobaczenia w 2025 r. w ogrodzie. Będę zaczynać od nowa.
Wasza Pszczółka.
PS Na zdjęciu nieistniejący już dwór w Różance.