Marto, stopniowo koty poznawały teren, miały długie smycze, przymocowane do drzewa, zawsze w moim towarzystwie. Jak już przyzwyczaiły się do pewnej przestrzeni, do obróżek przypięłam długi ok 10m sznurek, w ostrym kolorze, żeby zawsze go szybko dostrzec. Sznurek był luzem bez wiązania. Nawet jak kot mi wlazł w krzaki, to końcówka sznurka gdzieś wystawała i mogłam go wyciągnąć, by wrócił na teren na którym go dobrze widziałam i zwracałam się do nich zawsze po imieniu. W ten sposób koty przyzwyczaiły się że jak są w ogrodzie to są blisko mnie. Że nie mogą oddalić się gdzieś dalej. Sznurek stopniowo można skrócić. Jak już przestały się szarpać i wchodzić w krzaki, dopiero po dwóch latach, przestały nosić smycze. Nie miały już wtedy potrzeby i chęci się oddalać. Teren znany uznały za dom, przychodziły do mnie przywoływane swoimi imionami. Co jakiś czas też trzeba przywołać, bo jak za długo są bez nadzoru to je ponosi. Więc stale, jak z małym dzieckiem, trzeba wołać, kontrolować, nagradzać głaskaniem. Ja nie używałam żadnych smaczków, nie stosowałam jedzenia jako nagrody.
To tyle Cierpliwość ponad wszystko