Jak moja Kocica wlazła na drzewo i nie mogła zejść to ja stałam i krzyczałam do niej złaź durnoto kocia jakeś tam wlazła..... no i zlazła.
Piesę znaleźliśmy w trasie pod Częstochową.
To ciekawa historia, zawsze opowiadamy ją znajomym, to Wam też opowiem.
Mąz to mówi tak: pędzimy sobie trasą 152 na liczniku(a mieliśmy wtedy starutkiego citroena ax) i tu następuje już konsternacja, bo znajomi mówią, że to niemożliwe i się śmieją, że Mariusz ściemnia (a to szczera prawda jest).
No i jedziemy i patrzymy- sarna na drodze. Nie to nie sarna (widział kto czarną sarnę

). To pies. No ale cóż jedziemy dalej i zaczynam miauczeć- no ale nie możemy tak zostawić tego psa i to moje całe ble ble ble, że tak nie można i łzy w oczach i mina zbitego psa. No dobrze, mąż po paru kilometrach zrobił w końcu zawijkę i jedziemy i wyglądamy. Jeszcze jedna zawijka i już trochę zrezygnowani, bo psa nigdzie nie ma, a ciemno się robi. Aż tu nagle gdzieś w oddali na tle bieluchnej kapliczki stoi czarna kropka- ładne dziesiąt metrów od trasy. No to dawaj w dróżkę i jedziemy. Wysiadamy z auta, a sucza leci do nas jak oszalała. No to my jej kabanosa w dziub i do auta. Ona w podzięce zwymiotowała nam do auta, następnego dnia rano przed pracą na spacerku wytarzała się w zdechłym szczurze, a po powrocie do domu zastałam podarte nowiuśkie firanki. Przetestowała nas wtedy nieźle, ale została. I jest. Nigdy więcej nie wyrządziła w domu żadnej szkody, a jest już z nami 8 lat ta nasza staruszka.
Koniec