Coś z tym moim dachem na garażu idzie mi cały czas „pod górkę”. Wiosną pęknięta belka stropowa i zawrotne ilości wody (1 wiadro na godzinę) zalewające mój garaż od środka. Potem maraton po fachowcach/dekarzach i ich powalające z siłą wodospadu - cenniki.
Jak już znalazłam fachowca to się okazało, że najbliższy wolny termin…za 1,5 miesiąca…a woda w garażu nadal się leje….
Kolejne turbulencje życiowe to pogoda – co się umówiłam z Panem Dachowcem, żeby wziął „miarę” z garażu…znaczy pobiegał troszkę z linijką i powiedział: ile, czego i dlaczego tak drogo – to cały czas albo padało albo lało !
Potem umówiony już termin na „robotę”… 14 tysięcy razy – przekładany…a to tydzień wcześniej…a to 3 dni później…a to od poniedziałku…eee nie, może jednak od środy – MASAKRA jakaś.
No ale już ! Ziarenko nadziei, walcząc z zawieruchami i przeciwnościami losu pęd swój pierwszy puściło – czyli….jest nadzieja, że będzie dach garażu.
Od poniedziałku będzie się działo! Biorę tydzień urlopu, żeby dopilnować wszystkiego na miejscu, bo przecież dla budowlańców wszelakiej maści, rośliny to ciało obce i aby mój „szmaragdowy” za dużo nie ucierpiał to wolne wziąć jest mus.
Mam nadzieję, że pogoda dopisze, prognozy na razie są ok. Może też przy okazji troszkę podgonię z pracami w ogrodzie, bo na razie wiosna w pełni, a ja jestem w przysłowiowej czarnej doopie….