Znowu ponura rzeczywistość mnie dopadła.
Przepraszam ale muszę to z siebie wyrzucić.
W sobotę eM miał wypadek w domu. Znalazłam go nieprzytomnego w kuchni z rozbitą poważnie głową w kałuży krwi. Prawdopodobnie zemdlał i lecąc uderzył o krawędź drzwiczek piekarnika a potem uderzył jeszcze o podłogę gresową. Pogotowie, no i tu się zaczyna. Ponieważ zanim przyjechało odzyskał przytomność, ranę zaopatrzyłam sama, był komunikatywny, bez jakichś niepokojących objawów neurologicznych, ratownicy skutecznie przekonali go, że w szpitalu może spędzić na korytarzu kilka godzin, więc nie pojechał. (jestvfaktem, że ten szpital cieszy się niekoniecznie dobrą sławą i pacjenci leżą często 6-8 godzin na korytarzu czekając na pomoc).
Oczywiście pytali czy jest ktoś kto może założyć stripy bo oni akurat nie mają (inaczej muszą go zabrać na szycie), czy mamy elektrolity itp.
Przyznaję, że nawet wpisali w kartę, że zostawiają go na własną odpowiedzialność i w każdej chwili mamy wezwać ich ponownie ale… cóż, upór mojego eMa byl nie do pokonania.
Efekt, lekkie wstrząśnienie mózgu, dwie rany na głowie, a reszta to się okaże.
Mam cudownych sąsiadów i przyjaciół. Sąsiadka medyk podała mu kilka kroplówek z elektrolitami - miała w domu(spadek elektrolitów był prawdopodobną przyczyną zasłabnięcia) druga złapała rany tymi specjalnymi plasterkami a ja od poniedziałku latam z nim po lekarzach, badaniach, teraz ma założony Holter a potem wizytę u kardiologa bo ekg nie wyszło wzorowo i to może być ew kolejna przyczyna omdlenia więc zostaliśmy „zaopatrzeni” medycznie naprawdę dobrze, ale jestem zła, zmęczona….
Nie wiem czy jest lekarstwo na męski upór?