Czasami człowiek planuje, potem wychodzi co innego.

Miało być wielkie pielenie.

To była sobota. Obudził mnie głos e-Ma. Prosił, bym wstała, bo potrzebuje kierownika robót... Wstałam, ogarnęłam się w łazience i usiadłam na kanapie. Spojrzałam na zegarek:
5.50 Wczesny poranek. Baaaaardzo wczesny. Kto tak rano wstaje w dzień wolny???
Właśnie ściął wielki krzak tawuły i czeka na decyzję, co dalej?
Fotka z maja:
`Więc zaczęliśmy wymianę. Najpierw wielkie wykopywanie korzeni. Oczywiście Zbyszek wykopywał. Potem sadzenie szmaragdów. Akurat 4 sztuki były na stanie, tzn. rosły sobie, ale zasłaniały ścianę różaną, wiec wymagały przesadzenia. Ziemia mokra po ostatnich opadach, pochmurno, deszczowo, dobra pogoda na takie prace... Przy okazji namówiłam na przesadzenie forsycji pod płot. Tym razem M nie marudził. Dzielnie poradził sobie z krzakiem, którego sama nie dałabym rady przesadzić. Taczka się przydała na przewiezienie ciężaru...
Tuje i forsycja znalazły się pod płotem. Klon zaczął oddychać

Nawet róża zaczęła być widoczna.
Na brzegu uzupełniłam lawendę. Ale to jakiś dziwny gatunek. Kiepsko kwitnie, choć zapach świetny. Kiedyś, jak padnie, wymienię na Vivę. Mam kilka krzaczków Vivy i jest o wiele ładniejsza