buhaha .....
toż naiwniaczka ze mnie.
Taka dumna jak paw chodziłam, piórka nastroszone, nosek zadarty i te sprawy.
Bo myślałam, że kawał dobrej roboty odwaliłam przygotowując dołek pod borówki amerykańskie. Bo dużo torfu nawaliłam. Właściwie to sam torf. Kwaśny, żeby nie było. I tak myślałam, że borówkom zrobiłam dobrze. Na ostatek podsypałam jeszcze korą.
A i owszem obrodziły i rok temu, i tego lata. Bo i dbałam o nawilżenie, a ostatnio to nawet troszkę borowiny im podsypałam. Więc zadowolona chadzałam. Do czasu. Do czasu, aż gdzieś przeczytałam kolejne z
toszkowych mądrości, że torf po roku to dużo traci ze swej kwasowości, że mikroryza itd. Więc oczy mi
Toszka okulistka otwarła i w te pędy jutro kwasomierz glebowy odpalam i sprawdzam to
"peha". I zobaczymy kto tu jakiego ma pecha (czy może i szczęście, że na toszkowe mądrości się natknęłam).
Ale żeby nie było:
Nie były takie złe. Choć jeden krzak uparcie odmawia współpracy i nie kwitnie, że o o owocowaniu nie wspomnę (z rana zerknę co to za odmiana).
No i nauka dla mnie na przyszłość:
Nigdy nie osiadaj na laurach.