Walka z kunami trwała w sumie kilka lat. Nie pomogła nawet profesjonalna ekipa. To, że jedna z kun wpadła do klatki, to jakiś cud. A drugi jest taki, że na szczęście nie pogryzła nas przy znoszeniu tej olbrzymiej drucianej konstrukcji przez wąski otwór ze strychu. Do dziś pamiętam jej dziki wzrok i okropny krzyk. Nic jej w tej klatce nie było, poniewa był to taki łapacz przyjazny zwierzęciu, ale wcale mnie ta panika nie dziwi. Nawiasem mówiąc bardzo ładny pyszczek ma to stworzenie

Wydaje mi się, że uratowały nas opaski na gołębie, które zamontowaliśmy na wszystkich rynnach. To były jej szlaki na strych, a kolce skutecznie utrudniły wędrówkę.
Co do koła to dostalismy je w prezencie od pana, który robił nam dębowe schody w domu. Pod koniec lat 90-tych był szał na te ozdoby. Mnie nigdzie to koło jakoś nie pasowało i tak kulałam je po zakamarkach ogrodu. Chętnie oddam Sylwii, do jej rancza pasuje idealnie