Kochani jesteśmy po burzy, nawalnego deszczu nie było, woda się podobno zmieściła w rowie( dzwoniliśmy do sąsiada).
Bo sami uciekaliśmy ile sił w nogach i na ile powietrza w płucach starczało przed burzą piaskową. W życiu nie myślałam, że coś takiego przyjdzie mi przeżyć, nikomu nie życzę. W ciągu 3 minut od momentu jak się listki na drzewach zaczęły poruszać zaczął się niesamowicie porywisty wiatr, który porwał do góry z pól ten naniesiony pył w tym ten nasz ruszony z nad rowu, świata nie było widać i gonił nas w odległości najpierw 100, a potem kilku metrów, a na koniec to już ten muł mieliśmy wszędzie nawet w zębach. Myślałam, że mi serce stanie. Przestałam się nawet do tyłu oglądać tylko darłam przed siebie ile mogłam. Emuś mówi, że omal Mu ręki nie wyrwałam. Byłam przekonana, że uciekamy przed trąbą powietrzna tak to wyglądało. Jak dopadliśmy domu tętno miałam prawie 100, żołądek ściśnięty na kamień, serce rozgalopowane, nogi jak galareta i nie mogłam się uspokoić. Od razu trzeba było pod prysznic bo cali byliśmy zasypani mułem.
Ten muł to chyba jakieś nasze przekleństwo....