Dzień dobry, cześć i czołem
Taka historia... czyli co było, zanim mogłam się zająć swoim ogródkiem
Wielu Ogrodowiskowych Forumowiczów pisze, że zaczynali prace w ogrodzie równo z budową domu. U mnie było to niemożliwe, u mnie prawie nic nie dało się zrobić, zanim nie zakończyliśmy prac brukarskich - taka działka

I gdyby nie determinacja całej mojej rodzinki - pewnie ogródek nadal czekałby na swoją kolej.
Ku pokrzepieniu opowiem naszą historię, która może Was podniesie na duchu i udowodni, że nie warto się poddawać i małymi, malutkimi kroczkami, powolutku kiedyś będzie się miało, to co wymarzone
Każdy, kto budował - zna budowlańców i ich przywary. Są ekipy rzetelne, czyste i uczciwe. Są ekipy kiepskie, powolne lub mówiąc prościej niesłowne czy wręcz oszukujące Klienta. Oczywiście trafialiśmy na jednych i drugich - z przewagą niestety tych drugich. Tak też było ze ścieżkami i drogą. Mieszkaliśmy już w naszym nowym domu i wiadomo - brak utwardzenia dookoła domu doskwiera mocno - zwłaszcza jak za oknem leje jak z cebra, a sąsiedzi wokół też dopiero się budują.
Od grudnia 2016 wszystko stało i czekało na fachowców - tylko wziąć i robić

Niech zdjęcie poniżej Was nie zwiedzie - to szare kruszywo wysypane dookoła domu to podbudowa pod taras - ostre kamyki, które zawsze właziły w podeszwę i rysowało się potem podłogę w domu
W lipcu 2017 przyrzeczeni i wyczekiwani od grudnia fachowcy mieli się zjawić, w związku z czym ochoczo skróciliśmy urlop i po krótkim pobycie nad morzem - pędziliśmy do domu, by z otwartymi ramionami przywitać brukarzy. Mimo wcześniejszych zapewnień- dopiero w dniu naszego powrotu (tak gdzieś w połowie drogi między Pustkowem, a Świdnicą) otrzymaliśmy telefon, że dostali lepszą robotę i jednak nasze chodniczki ich nie interesują

Cóż robić? Wracać nad morze,wychlastać brukarzy po twarzach, czy wziąć się samemu do roboty? Wybraliśmy robotę

Całe lato, każdy weekend - aż do końca września to zespołowe, rodzinne układanie krawężników, obrzeży i kostki. Śniło mi się to po nocach, wszystko nas bolało, ale ostatecznie warto było. A ile grillów przy tym zaliczyliśmy, jedliśmy kiełbachę praktycznie co weekend
Są niedociągnięcia. Są miejsca, gdzie trochę nam się zapadło, gdzie jest krzywo, pomiędzy kostkami wyrosła nam trawa (a na trawniku nie chce rosnąć cholera)

ale cóż to - przynajmniej za darmo zrobione hahaha

I jest satysfakcja, że można, że jak się człowiek uprze to da radę. Chęci potrzebne - no i nie ma się co oszukiwać - trochę zdrowia też. Tak więc nie poddawajcie się w swoich zmaganiach, każdy z nas orze jak może

PS. A ten chodnik to ja sama zrobiła