Dzisiaj dopisało słońce. Pogrzebałam w ziemi ile mogłam. Przesadziłam resztę krzewów z i na wiejską (nie wiem tylko co z wiązem polnym JH zrobić, nigdzie nie pasuje), wysadziłam ostatnie róże z doniczek. Pozazdrościłam kancików Danusi i nawet wyrównałam dwie najstarsze rabaty
Zrobiłam kilka zdjęć niezniszczalnym lwim paszczom Na termometrze juz minus, więc to pewnie ich ostatni dzień.
Mężaty też nie próżnował. Jeszcze z tydzień i uruchomimy pierwszy raz saunę Zostało szlifowanie "tarasu" przed i zakup kamieni. No i muszę ogarnąć donice koło szklarni, bo psują wrażenie
Zuza kiedy wysiewasz lwie paszcze? Siejesz bezpośrednio do gruntu, czy wysiewasz w domu? Czy one kwitną całe lato? Ja właśnie w przyszłym roku chcę dużo lwiej paszczy ale nigdy jej nie wysiewałam i nie wiem czego się spodziewać. Mam nadzieję, że jelonek odnalazł mamę. Do mnie już sarny nie zaglądają, za dużo się pobudowało. Bardzo tego żałuję, bo uwielbiam na nie patrzeć i nigdy nie wkurzały mnie szkody wyrządzane przez nie.
Viola, swoje pierwsze lwie paszcze wysiewałam w domu. Dzięki temu szybko zaczęły kwitnąć. Teraz sieją się same, albo dosiewam w miejsca, gdzie mi ich brakuje lub chcę przedłużyć kwitnienie. Kiedy się przycina przekwitłe kwiatostany, to kwitną bardzo długo na bocznych odrostach (tylko są niższe). Nie pamiętam, kiedy w tym roku zaczęły ale kwitną do teraz, z tym, że większość wiosennych połamała wichura. Myślę, że te co teraz kwitną to z późniejszych siewek. Zebrałam w tym roku trochę nasion ulubionych kolorów na próbę.
Jelonek ostatecznie został odwieziony na krawędź lasu blisko nas, stamtąd przychodzą do nas sarny (dzisiaj też kilka sztuk na pole stamtąd wyszło). Mama niestety się nie pojawiła kolejny raz. Zastanawialiśmy się ze specjalistą co zrobić, czy zostawić na wolności czy oddać do azylu. Koło domu nie mógł zostać, bo uparcie wychodził na drogę i spacerował po niej bez strachu. Maluch był silny, miał apetyt. Zaryzykowaliśmy. Jutro o świcie podjadę sprawdzić, czy jest gdzieś w miejscu, gdzie został zostawiony.
Mam nadzieję, na pewno na drodze zostać nie mógł. Zawsze się człowiek zastanawia co lepsze, zabrać i oddać do azylu, gdzie będzie miał namiastkę wolności czy zostawić w naturze i liczyć, że wszystko dobrze się skończy. Gdyby mały był chory albo ranny to decyzja byłaby jednoznaczna, ale w tym wypadku niekoniecznie.
Saunę uwielbiamy oboje. Jak się okazało, że możemy ją mieć, to nie można było nie zrobić Za dużo mam stresu ostatnimi laty, taki relaks bardzo jest mi potrzebny.
Podjechaliśmy do miejsca, gdzie koziołek został wypuszczony. Zrobiliśmy dokładny obchód i nie było malucha. Żadnych groźnych śladów na szczęście też nie. Na polu we mgle majaczyły stada saren.
A w ogrodzie biało.