Bardzo mi nie wchodzą zdjęcia. Muszę spróbować z kompa.
Na razie poległam w walce z wirusem, przyciągniętym przez latorośl ze szkoły.
Weekendy spędzam wybitnie roboczo. Róże porosły jak dzikie, przycięcie i wykopanie jednej zajmuje do godziny. Wyglądam jak po spotkaniu z banda dzikich kotów oczywiście. A róż wykopanych niewiele. Exem też tnie i kopie, na szczęście.
Teraz zabierałam takie kobylaste, może dlatego tak to szło opornie. Klasztorna, Jasmine, Louis van Tyll, Perle von Weissenstein, Westerland, Maigold. I jeszcze jedna, której nie byłam w stanie zidentyfikować, ale raczej z historycznych. Urobek z jednego krzaczka zajmuje cały wór na bioodpady.
Część posadziłam, reszta - znaczna - czeka zadołowana.
Pogoda nie najlepsza na takiej prace. Ładnie, to dobrze, ale za ciepło.
Robię czasem jeden, czasem dwa kursy przyczepą.
Zabrałam już część bukszpanów. O dziwo, są w dobrym stanie, mimo że exem ich w ogóle nie pryskal przed ćmą.