Poczucie "poradzę sobie w razie czego" jest podstawą - to nie zawsze oznacza, że trzeba mieć nie wiadomo jakie umiejętności językowe, zwykle chodzi o odwagę by otworzyć usta a to jest zawsze najtrudniejsze, zwłaszcza przy naszej polskiej mentalności i poczuciu, że ktoś nas będzie nisko oceniał, bo zrobimy błąd. Inna sprawa to wiek - jeśli człowiek liznął tego angielskiego chociaż w szkole, to jakoś da radę. Natomiast ja mam zasadę, że jadąc gdzieś, uczę się przynajmniej kilku podstawowych zwrotów w lokalnym języku plus biorą takie zupełnie archaiczne, książkowe lokalne minirozmówki. I zwykle ta książeczka leży gdzieś na dnie plecaka
W Japonii rozumieją po angielsku. Starsi po prostu nie chcą mówić, chociaż tam, gdzie spotykają turystów - mówią - lepiej lub gorzej ale mówią. Byłam tam także służbowo - wszyscy z którymi się zetknęłam, mówili doskonale, nieporównywalnie lepiej niż Chinczycy czy rejon półwyspu Indochińskiego z tym ich akcentem. Ale żeby sobie tam poradzić jako turysta, wystarczy patrzeć na znaki i na telefon i wszystko się uda - wg mnie to najbardziej przyjazne miejsce na świecie dla turysty, chociaż nie można mieć złudzeń, ze wszędzie jest jak w Tokio czy innych turystycznych miejscówkach. Nie miałaś tam tak, że jak się zatrzymywałaś i coś sprawdzałaś w telefonie, to od razu ktoś podchodził z pytaniem czy nie potrzebujesz pomocy? U mnie to była norma, niezależnie czy byłam sama czy z młodym. Za każdym razem udawało się "dogadać" z lokalsami, ale jak się człowiek ruszy poza Tokio, to zaczyna być coraz ciekawiej

Młodzi wg mnie mówią całkiem nieźle, tylko trzeba do nich mówić wolno i jak najprostszym językiem, żadne tam ęą.
Kar, jestem podobna do Ciebie jeśli chodzi o wyjazdy. Byłaś chociaż raz w życiu na zagranicznej wycieczce zorganizowanej?

Mnie się udało raz (nie licząc wycieczek szkolnych w latach 90tych) - 25 lat temu i nigdy więcej chyba się nie skuszę. Zdajesz sobie sprawę, że zapewne wychowałaś córkę, która za chwilę sama ruszy w świat - dosłownie?

Moja (3 rok studiów) już ma na koncie kilka wypraw sama lub z koleżanką (z chłopakiem mniej hahaha), na razie "tylko" po Europie. Wyjazdów krajowych, obozów harcerskich i wędrownych nie zliczę. Już przeszła chrzest bojowy, gdy posypał się plan podróży - dała radę i planuje kolejny wypad za voucher z odszkodowania

Trzeba mieć nerwy ze stali, żeby być rodzicem takiej córki

U mnie jeszcze młodszy czeka w blokach startowych, żebyśmy mu pozwolili gdzieś pojechać samemu.