U lekarza szkoda gadać. Zarejestrowałam rano ale tylko młodego, a mnie nie chcieli, bo dla starych dzisiaj nie ma lekarza, nie rozumiem dlaczego. Pielęgniarka przez telefon kazała przyjechać i poprosić lekarza na miejscu to może przyjmie, ona nie może. A lekarz miał focha i powiedział nie. Spytałam czy żartuje i co mam zrobić, bo dzisiaj w nocy kaszel i zatoki nie dawały mi spać. Spytał od kiedy mam dolegliwości, to ja mu, że od środy. No i oberwałam, bo przecież miałam czas od środy a ja w piątek na ostatnią chwilę. Zdenerwowałam się i powiedziałam, że w środę to mogłam tylko z katarem przyjść, a ja nie zawracam głowy jak nie ma potrzeby. Każde moje zdanie komentował, opierniczył, że zeszyt się dziecku skończył, a ja tam wiem na której oni stronie są w tych zeszytach. Młody ma zapalenie oskrzeli. Po wypisaniu recepty lekarz machnął, że mam podejść do badania. Zbadał i powiedział: "to samo." Także wizytę zaliczam do bardzo owocnych. Nie wiem co się temu lekarzowi stało. To był kiedyś świetny lekarz z dobrym nosem na choroby. A teraz już kolejny raz podpada, z tym, że dziś to już przegiął.
Ja mam chyba to co Marta pisze, bo zatoki mam zapchane, ale gościu nie dał sobie nic opowiedzieć, nie chciał słuchać.
Mam zamiar zmienić przychodnię. To jest bez sensu. Już któryś raz słyszę przez telefon, że na dzisiaj nie ma miejsc. To do jasnej ciasnej mam sobie zaplanować tą chorobę 3 dni wcześniej czy jak to działa.