Dołączam do posiadaczy ogrodów bez kory.
Bogdziu, moja podróż to opowieść dłuższa. Oczywiście bez okularów i z lekkiego zdenerwowania (miałam dużo nadbagażu) pomyliłam wagony (z okularami też bym pomyliła) i choć Gabrysia mnie dobrze "wsadziła", to ja i tak doszłam do wniosku, że na bilecie jest napisana inna rezerwacja wagonu. Pociąg nabity kibicami żużlowymi (bardzo przyjemna hobbystyczna kasta) i ja sobie tak wędrowałam z 10 do 15 wagonu, nawet z konduktorem, który targał moje 2 torby (młody był i lekko się wstydził ale nie odmówił pasażerce). Dodam, że pomyliłam wagony a potem na koniec także miejsca i jednego pana chciałam grzecznie wyprosić z nie mojego siedzenia

.
Słynną wiśnię 'the bride' zostawiłam w innym wagonie pod opieką zakochanych do Częstochowy (byli tak zajęci sobą, że wiśnia nad nimi im nie przeszkadzała), potem do Wroc. opiekował się nią młody muzyk.
Wędrując z roślinkami roztaczałam przyjemną woń kocimiętki w tej nowej odmianie i mięty angielskiej. To duży plus, bo było duszno i gorąco - takie małe orzeźwienie dla wszystkich (a była to prawdziwa przepraszanka w tym stojącym pociągowym tłumie). Na koniec podróży mięta była już konsumowana (grzecznie za pozwoleniem moim) jako dodatek do napojów lekkowyskokowych. Pan Konduktor już nawet nie sprawdzał biletów. Wagon wrocławskich kibiców i jedna staroświecka ogrodniczka hobbystka - nie byli celem kontroli. Podróż wiec miałam udaną.
Lubię podróżować. Bo życie jest taką właśnie podróżą (tutaj mam wiele przemyśleń o podróżowaniu).
Rośliny sa w dobrej formie, zostały w poniedziałek wieczorem (sic!) uwolnione z folii. Teraz już w gruncie. Tylko języczka jedna marudziła (co się dziwić, była dzielona). Nawet pomidor od Hani i Kuklika z papryką od Ewy, że nie wspomnę kapusty i kolenddry od Kasi, dojechał. I ja dojechałam cała zdrowa i szczęśliwa.