Umówiłam się z Carolą, że przygarnę jej (niechcianego) oliwnika. Rosło to to sobie, takie niepozorne, gdzieś na skraju ogrodu.
Myślę sobie: przyjadę, ukopiemy, wrzucimy do bagażnika i po kłopocie.
O rany!...Niepozorne!...Do bagażnika? Dobre sobie !!!
Jegomość okazał się ogromnym krzaczorem, nijak nie chciał się zmieścić do samochodu.
W końcu, po kilku modernizacjach mojego samochodu, znalazł sobie miejscówkę: korzenie w bagażniku, rozłożyste gałęzie zawinięte w stary pled na tylnich siedzeniach a pozostała część (wbijając swoje ogromne kolce w moje plecy) tuż nad moją głową.
Ale udało się. Po 18 km …oliwnik w całości a ja lekko podrapana…dotarliśmy szczęśliwie na miejsce. Rośnie teraz sobie w nowym miejscu i mam nadzieję, że będzie u mnie szczęśliwy.