Ale mój sąsiad – osobnik ogrodowo dysfunkcyjny, już kiedyś (3 lata temu) „zasygnalizował” swoje niezadowolenie z istnienia bluszczowej ściany. Wlazł na dach i bez żadnych wyrzutów odciąć bluszcz od ściany. Potem do akcji przystąpiła najzwyklejsza w świecie grawitacja… pod ciężarem gałęzi i liści „zielona ściana” z impetem zwaliła się na moją działkę.
Pamiętam, że w weekend zamiast wypoczywać na działce, przez ponad 6 godzin próbowałam posprzątać 10-metrowe (na długość) i 2,5 metrowe (na wysokości) kłębowisko gałęzi, pędów i liści. Masakra!!! Po takim dniu nawet paznokcie mnie bolały…
Teraz przycięłam „bluszczową ścianę” aby uprzedzić mojego niereformowalnego sąsiada i uniknąć „powtórki z rozrywki”