A teraz news z ostatniej chwili.
Na początku roku zapadła decyzja o zmianie bramy wjazdowej w „Szmaragdowym”.
Świetność starej bramy już dawno minęła, wszelkie sposoby reaktywacji (a raczej reanimacji) nie przynosiły zadowalającego efektu. Nawet miłość do stylu vintage nie pomagała…po prostu brama pamiętała czasy Hitlera i wyglądała masakrycznie!
Zaczęłam rozglądać się ze fachowcami specjalizującymi się w tej dziedzinie, bo nie ulegało wątpliwości, że bramę trzeba zrobić na zamówienie. Miała być lekko ażurowa (aby ograniczyć wścibski wzrok przechodniów) i nie zrujnować mojego (i tak dość skromnego) budżetu.
Znalazłam firmę. Umówiliśmy szczegóły. Realizacja zamówienia - wiosna 2019. Kilka tygodni później …załęło się… Fachowcy z montażem się opróżniają, bo elementy składowe nie dotarły na czas. Potem lakiernia proszkowa nie dotrzymała terminu, kolejna wymówka to zepsuty samochód, następne: chory spawacz, awaria jakiegoś sprzętu i afrykańskie upały. Jednym słowem MASAKRA !!!
A termin założenia bramy oddalał się …oddalał… o lata świetlne… W sumie aż tak bardzo nie zależało mi na tej bramie, w tym roku czy w przyszłym – obojętnie…a że nie dałam żadnej zaliczki to czekałam cierpliwie.
Nagle w niedzielę telefon: „Brama gotowa, jutro montaż”. Super! Tylko, że jutro ma padać. Ale ok…pożyjemy…zobaczymy.
Fachowcy przyjechali. Zamiast o godz.8 rano… o godzinie 15 - siedem godzin spóźnienia. Ekstra…ważne, że są!
Bezchmurne niebo byłoby idealne w tej sytuacji, ale nie …deszczowa woda zaczęła zbierać się nad ich głowami! A po moich zwojach mózgowych szwendały się koszmarno-prorocze myśli: „No …szefowa, zaczęło padać…przerywamy robotę…przyjdziemy kiedyś…może jeszcze w tym roku…ale będzie Pani zadowoloooona…”
Jako związek przyczynowo-skutkowy wydawało się to bardzo oczywiste i łatwe do przewidzenia. Mijały minuty, a chmur przybywało…było ich coraz więcej…i więcej. W końcu zaczęło padać. Oj co ja mówię, zaczęło lać !!! Szeryf ekipy spoglądając w niebo zabluźnił siarczyście przyzywając najstarszy zawód świata, a ja myślę sobie: no to dooopa …już po robocie….
Jakieś było moje zdziwienie, gdy okazało się że robotnicy nie pakują się do samochodu.
W strugach deszczu pracowali 5 godzin, po zmierzchu w świetle reflektorów ich służbowego auta, wszyscy totalnie utopieni w swoich mokrych, roboczych kombinezonach.
Z pokorą i cierpliwością przyjęli rzeczywistość taką, jaka jest. Bez komentowania i narzekania.
Niestrudzenie pracowali wspólnie ze swoim szeryfem do godziny 21.
Czegoś takiego to jeszcze nie widziałam! W rozgrywce z deszczem - 1:0 dla fachowców!!! Tym razem totalne zwycięstwo z matką naturą.
BRAWO ONI !!!
Na koniec jeszcze miła niespodzianka…rachunek o 200 zł mniejszy niż się umawialiśmy…według słów szeryfa: - „bo tak jakoś wyszło”.
Odzyskałam wiarę w ludzi, wszystko dobrze się skończyło.
Mam nową bramę !!! Hurra!!!
Tak było jeszcze w niedzielę wieczorem (widok od środka)…
a tak dziś rano (widok z ulicy).