Dzień 2.
Od rana obijałam skrzynie od srodka czymś podobnym do agrowłókniny (tylko mocniejszym) żeby ziemia nie wylatywała pod skrzyniami, które "wisiały" w powietrzu.
Potem zaczęła się jazda z taczką. Patyki, liście, zeszłoroczny kompost i dwuletni. Niestety dystans kompostownik-warzywnik to 80m, wiec nogi wlazły mi w tyłek.
Na koniec jeszcze "kilka" kursów z kamieniami, płukanie, układanie, rozsypywanie. I wygląda to tak:
Padam. Ale cieszę się jak dziecko bo nie licząc męskiego "wkładu" w postaci przycięcia bel i potem ich skręcenia zrobiłam wszystko własnymi ręcami.
Jutro nie wstanę. A do pracy trzeba.