A teraz historia rabaty z kotwicą...a raczej łańcucha do niej...
otóż kotwica czekała na swoje miejsce już rok...żadna z moich "ozdób" tyle nie tkwiła w ukryciu...Do kotwicy potrzebowałam łańcuch, najlepiej zardzewiały, no tak, ale jak na złość nigdzie takiego nie mogłam zdobyć, a świeżo kupiony, świecący nie pasowałby zupełnie...

A zdarzyło się tak...rozłożyłam sobie kocyk nad wodą, gdy eMuś łowił ryby...było mi dość twardo...kręciłam się, szukając wygodniejszego miejsca...W końcu zajrzałam pod koc, żeby sprawdzić, co to tak gniecie...i zobaczyłam w ziemi ogniwo łańcucha...Patykiem wydłubałam go, żeby było wygodniej siedzieć, ale okazało się, że tych ogniw jest więcej...zaczęłam więc ciągnąć już wtedy z siłą i ku mojej uciesze oczom ukazał się taki zardzewiały łańcuch, jakiego od roku potrzebowałam do mojej kotwicy...wymoczyłam go w wodzie, by cały piach się wypłukał...i tak łańcuch sam mnie znalazł...