Po iście wiosennej pogodzie, gdzie wydawało się że to już wiosna tuż tuż, marzec pokazał swoje zmienne oblicze.
Najpierw dwie noce wiało jak szalone, mieszkając na poddaszy to się zastanawiałam co mam ze sobą zrobić, grzmiało, lało, deszczem albo gradem o szyby tak tłukło, że biedne psy nie odstępowały mnie na krok. W końcu doszłam do wniosku, że i tak nie mam wpływu na to co się dzieje ani na to co się ewentualnie stanie, zjadłam tabletkę i poszłam spać.
Ranek przyniósł diametralna poprawę pogody jak by się nic nie działo nawet słonko wyszło. W ogrodzie oprócz tego, że ubranko zdmuchnęło z hortensji i przykrywkę od kompostownika nic się złego nie podziało. Jedynie co to mi liści od sąsiada nadmuchało, że muszę drugi raz zagrabiać.
Za to jadąc na zakupy można było szkody pooglądać, porozwalane banery, połamane gałęzie, urwany szyld od biedronki, światła nie działały, a na cmentarzu jeden sajgon, porozbijane znicze, porozwalane wiązanki jak po tajfunie normalnie.
A po południu nastała zima i w ogrodzie zrobiło się tak
Temperatura spadła prawie do 0, mam nadzieję, że nic się nie stanie moim patyczkom hortensjowym, okryłam je włókniną i może jakoś przetrwają. Dobrze, że nie przyszło mi do głowy róż przycinać, tylko spokojnie czekałam na forsycję.