Dziś tak trochę refleksyjnie.
Spacerowałam sobie dziś pośród beskidzkich łąk ("spacerowałam" -to taki eufemizm na moje stękanie i sapanie podczas wspinaczki pod górę). Widziałam kukliki, rdesty, firletki, dzwonki, ciemiężyce, bodziszki i inne cuda. Cała łąka huczała, bzyczała. Po prostu tętniła życiem. Motyl przeleciał, mrówka połaskotała po nodze. Każdy owad zagoniony latał z kwiatka na kwiatek...
Po powrocie do domu z górskiej wędrówki zaległam na moim trawniku.
A tu cisza. Nic nie lata, nic nie brzęczy, motyla nie uświadczysz. I pomyślałam jak strasznie zubożamy ten świat przez nasze dążenie do poprawiania matki natury. W imię wydumanych standardów. Idealnych, przystrzyżonych trawników.
Na poprawę własnego humoru leżakowanie przestawiłam w okolice lipy rosnącej tuż za płotem. Lipa właśnie kwitnie. I cała brzęczy od uwijających się wśród jej kwiatów pszczół.
Znalazłam namiastkę tego bogactwa życia, które jest codziennością na terenach, w które człowiek ograniczył swoją ingerencję.
Mam zagwostkę. Bo oczywiście, że lubię ładnie przystrzyżony trawnik. Bo ten trawnik sprawia, że przestrzeń wydaje się taka uporządkowana, dopieszczona. Bo rośliny piękniej prezentują się na jego tle. I wiem, że z trawnika trudno byłoby mi zrezygnować.
Dlatego postanowiłam w ramach wynagrodzenia bzykom więcej kwiecia w rabaty powsadzać. I pozwolić latającym żyć (choć kąsają niemiłosiernie). Nie wiem, czy wiecie ale okazuje się, że coraz więcej młodych piskląt i nielotów jest zagłodzonych. Bo człowiek pryska czym popadnie by pozbyć się owadów, strzyże trawniki, skwery itp. zamiast pozwolić im zakwitnąć. I populacja owadów spada. A to przecież one - owady w głównej mierze stanowią jadłospis skrzydlatych. Więc i skrzydlatych coraz mniej...
____________________
Wiklasia
Jak feniks z popiołów