Akcja trawa prawie się udała. Niestety urwanie chmury spowodowało, że tylko prawie. Zdaje się, że juz wspominałam, że u mnie zawsze sprawdza się podstawowe prawo Murphiego - jesli cos może sie nie udać, to się nie uda. No i oczywiście akurat dzisiaj rozpętała się taka ulewa, jakiej w tym roku jeszcze nie było i nie tylko nie pozwoliło nam to calkowicie skończyć (choć zostało już na prawdę niewiele), ale także spowodowało, że martwię się o całośc przedsięwzięcia. Cały ogród dosłownie pływał w wodzie. Ta fala powodziowa co prawda dość szybko odpłynęla, ale trawa jest nadal mozno nasiąknięta i nie wiem czy nie trzeba będzie kłaśc nowej trawy od początku. No cóż. Takie życie. Przynajmniej nikt nie będzie mówił, że narzekam bez powodu. Zamieszczam zatem relację, choć przyznam, że daleka jestem od euforii i robię to raczej z kronikarskiego obwiązku niz radości dzielenia się postępami.
A zatem - rolki przyjechały w środę wieczorem i zostały złozone przed domem.
Następnie mój M przewiózł wszystkie 58 rolek na drugą stronę czyli do ogrodu i złożył na fundamencie po starej komórce.
A od rana zabraliśmy się do pracy. Tak wyglądał początek:
A tu moje dziecko na prawie juz skończonym trawniku