świąteczna walka z czasem pochłonęła mnie niczym tornado ... nie wiem jak ja to robię ale żebym nie wiem jak przekombinowała planowanie

... żebym nie wiem jak wcześnie nie zaczęła "akcji święta" zawsze jakoś tak na finiszu robi się "wszystkonaraz!!!" ... i zawsze tak jakoś jestem w absolutnym niedoczasie

... i zawsze jakimś cudem ta kolacja w końcu jest ... drzewko lśni ... magia jest ... i tylko pulsujące kończynki leciutko przypominają, że to wciąż Ziemia

...
zaległy makowiec

... ciasto ma magiczną moc

... zupełnie niepostrzeżenie przeszłam na skutek pazernej degustacji z rozmiaru A do rozmiaru B

... i to nie jest mniejszy rozmiar ... niestety ...
drzewko ... w szufladkach z moimi fiołami ten od drzewka jest bardzo mocno ukorzeniony

... zaczął się nie w dzieciństwie bynajmniej ... choć zawsze choinka mnie potrafiła zaczarować

... uwielbiam żywe drzewka a tegoroczne jest idealne ... bez docinania ... tylko światełka i bombki ...