Dobrych wiadomości nie będzie

Zacznę od tych nie ogrodowych. Jak chyba już wspominałam moja młodsza dziatwa przeziębiona. Wczoraj poszłam do lekarza, bo coś to przeziębienie odczepić się nie chce. No niby nic wielkiego, młodszy chyba bardziej zakichany, ale bez antybiotyku, bo jest nadzieja, że sobie poradzą, no ale receptę na antybiotyki na wszelki wypadek dała. Starszy za to wczoraj ze szkoły powrócił z nogą opuchniętą i bolącą, bo na w-f-ie mecz grali, no i tak się poświęcał. Mówiłam wczoraj, że trza do chirurga z tą nogą, ale twierdził, że nie, że już mniej boli i w ogóle za chwile mu przejdzie. No dobra, to jak tak, to dzisiaj do szkoły, skoro zdrowy. Do szkoły zawiozłam, ze szkoły przywiozłam, żeby nie było, że już taka całkiem wredna jestem. Wraca średni ze szkoły - ucho boli. Do lekarza dzwonię, antybiotyk trzeba podać. Wraca najstarszy ze szkoły, nogę oglądam i widzę, że jest kiepsko. Spuchnięta jeszcze bardziej, do tego po zewnętrznej stronie ogromny krwiak. Chcąc nie chcąc prawie na siłę pakuję go do samochodu i jedziemy do chirurga. Mąż w świecie, więc młodsi zostają sami, czego nienawidzę robić. Prześwietlenie - złamania nie ma, ale mocne stłuczenie, naderwane wiązadła, naciągnięte ścięgna i już nie pamiętam co jeszcze. Tydzień wolnego od szkoły z przykazaniem leżenia i ruszania się tylko do WC i zwolnienie z w-f-u do końca roku. Za tydzień do kontroli. Po powrocie stwierdziłam, że ja idę fizycznie popracować w ogródku co by odreagować. Muszę pewnej zmiany dokonać w związku, z którą wycinam część trawy. Wycięte kawałki wklejam w miejsca wyżarte, jak mi się wydawało, przez mocz psa. No i tak sobie wklejam i dumam, jak ten mocz wyżera trawę, aż po same korzenie, że nic z nich nie zostaje. Aż w końcu pod którymś z takich placków trafiam na rzeczywistego winowajcę. To pędraki!!! No załamka totalna, bo ciężko to wytępić, a o pięknym trawniku, to co najwyżej pomarzyć sobie mogę.