No i zaczęło się

Śnieg stopniał, zrobiło się ciepło i nie wytrzymałam, no w końcu już marzec!
Grabie w dłoń i wkroczyłam do ogródka. Właściwie najpierw sekator. Usunęłam suche sterczące badyle, przy okazji trochę popieliłam. Dzisiaj dziadek to wszystko spali w wielkim ognisku...
Dzieciom zamontowaliśmy zjeżdżalnię, żeby miały zajęcie...
Ale to drugie na pohybel sobie, bo Adaś pędrak jeden zaczął włazić na drabinę i guga, że on też chce zjeżdżać. No i ze sprzątania chwilowe nici, bo dziecię niespełna dwuletnie się na drabinę pcha i mus pilnować, dupkę podtrzymywać, tłumaczyć aerodynamikę bezpiecznego ślizgu... męka!
Co mię podkusiło...?! No ale cóż, dziecię rośnie przecie.
Na szczęście jest na chwilę dziadek i trochę się zajął, a ja mogłam chwycić za rzeczone grabie i zacząć walczyć z filcem. A czas mnię goni, bo mam na plecach oddech wielkiego worka nawozu kupionego z przeznaczeniem na start. Ale żeby go użyć czaa najpierw przygotować co nieco grunt.
Szpaki wróciły na swoje pielesze, wydzierają się od rana, dla mnie to słodka muzyka, ale Małż wygraża im pięścią. Mamy w sezonie lęgowym ok. 10 gniazd i wszystko fajnie, ale srają gdzie popadnie i nie znasz dnia ani godziny bombardowania. Ja tam jestem stoikiem i wszystko zniosę. Nawet to lubię, ale M jakoś mniej.
Najfajniej jest kiedy już karmią młode w maju. Gnieżdżą się pod dachem z dachówki, a dzieci szpaków pod względem porannego wstawania są jeszcze gorsze niż moje własne i budzą się o bladym świcie. Krzątanina od 4:30, karmienie, przepychanki… słowem poranny rozgardiasz na całego

A i posadziłam całą masę sztobrów hortensji… Zobaczymy jaka będzie udatność i czy w ogóle coś puści.
Plan na dzisiaj.
1. Pograbić jeszcze kawał trawnika.
2. Wyciąć resztę suchych badyli.
Na więcej nie starczy czasu, bo praca, bo chłopaki do fryzjera, bo jeszcze dzień za krótki… Ale słońce świeci i wszystkiego się chce… bajka!