Margarete - u mnie był „żyrandol” bo budowa trwała, po zakończeniu pewnie byłaby „sakiewka”.
Gniazdo było jeszcze małe, więc odważyłam się sama je usunąć. Gdzieś słyszałam, że trzeba je okadzić, więc wstawiłam do latryny w metalowej misce tlącą się wilgotna trawę. Dymu się tyle narobiło, że szerszenie nie wiedziały co się dzieje: część odleciało, a pozostałe (chyba lekko podduszone) spowolniły, wyglądały jak zamroczone na lekkim „haju”.
Wtedy szczotką strąciłam gniazdo i spaliłam w wspomnianej misce. Od sąsiada pożyczyłam BROSS-a i popryskałam miejsce po gnieździe. Do wieczora śladu nie było, nawet po zbłąkanych szerszeniach.
Bogdzia – oj, że ci się chciało robić analizę porównawczą w postaci zdjęcia…dziękuję.
Rzeczywiście te najmniejsze listki jakby podobne. Na razie nie wyrywam, poczekam co z tego wyrośnie
Kojak – pamiętam, pamiętam…dlatego od razu rozprawiłam się z niechcianymi gośćmi.