Słoneczny, cieplutki weekend zachęcał do jesiennych prac w ogrodzie.
Na liście „do zrobienia” odhaczone:
- koszenie trawnika
- sadzenie cebul (w tym roku jakoś nie wiele –„szmaragdowy” wzbogacił się jedynie o kilka tulipanów i krokusów)
- pożółknięte już krzaczki pomidorków poszły precz
- wycięłam też ubiegłoroczne pędy jeżyny
- mini kiwi, które w tym roku się rozszalało także ogarnięte za pomocą sekatora
- róża Flammentanz wypuściła dwu metrowe bicze…trzeba było skrócić, bo przejść się już nie dało
- przycięłam też sumaka rosnącego na przedpłociu, bo jeszcze chwilka a będzie łapał za lusterka przejeżdżające obok samochody
- 2 wiadra orzechów pozbierane
Carola mi kupiła nowe hosty, ale muszą poczekać do wiosny, bo zupełny brak koncepcji gdzie je posadzić. Poza tym zabrakło mi już dnia na sadzenie zadoniczkowanych host, bo jak to corocznie o tej porze zaczyna się zamieszanie około cmentarne.
Popołudniu wykorzystałam fakt, że jestem w pobliżu i poszłam posprzątać grób mojej babci. Krzątam się, sprzątam a tu nagle kostka brukowa się zapada.
Dziura na pół metra w dół! Rany, dobrze, że nie wpadłam!
Szybki „telefon do przyjaciela”…2 taczki piasku załatwione w ciągu pół godziny i do zmierzchu bawiłam się w brukarza !!! Ehhh…kobieta XXI wieku musi umieć wszystko!