No to historia okrągłego krzewu, a właściwie dwóch, bo obok tego ze zdjecia jest kolega, który sie na zdjęcie nie załapał

.
Wspominałam już, ze przytuliliśmy do naszej działki działkę sąsiednią. Była bardzo zaniedbana, ale rosło na niej kilka sporych krzewów. No i w miejscu, w którym miał powstać warzywnik na samym środku rosły akurat dwa potwory. Plan przesadzenia ich legł w gruzach w chwili, w której sie za to zabraliśmy - potrzebna byłaby koparka, a tej atrakcji nie przewidywaliśmy.
Zatem małżonek wyciął krzaczory 10 cm nad ziemią i wykopał byle jak. Nie wiedziałam, co z tym wykopanym dobrem zrobić - nie chciałam rzucać w kąt działki (niekomfortowo sie czuje w bałaganie

), do wora z zielonym by sie nie zmieściły, zreszta za ciężkie... Generalnie dramat. Zatem jako pomysłowy Dobromir w byle jakim miejscu wykopałam dwa dołki i wsadziłam toto do środka. Bałaganu nie zrobi, będzie udawać przycietą roślinkę

. I zapomniałam o temacie. A było to jesienią.
Nadeszła wiosna i co ja paczę? Z kikutka wyrasta zielone! No to zaczęłam odwiedzać częściej, podlewać czasem nawet. I wyrosło! Rośliny okazały sie nie do zdarcia, bo gorzej nie można ich było potraktować! Przycinam w kuleczkę od początku i rośnie pięknie już chyba piątybsezon... A! - i już jako ładne krzaczki zaliczyły dwie przeprowadzki

.