Mój mąż jak jesteśmy w towarzystwie i ktoś mi proponuje coś takiego jak ozorki to mówi od razu..."dziękujemy, żona narządów nie jada..."
Miałam takie tam próby gotowania i jedzenia flaczków. Męża nie było w domu to chciałam zrobić mu niespodziankę, kupiłam te flaki jakieś gotowe prawie polecone przez doświadczoną koleżankę, że z tymi poradzę...podgrzać, doprawić i gotowe. Zrobiłam jak kazała...pachniało pikantnie i zachęcająco (co nie zawsze się zdarza, na zapachy strasznie czuła jestem), postanowiłam więc spróbować-nauczyć się to jeść. Poszło całkiem sprawnie i miło...pomyślałam, że zawsze tyle szumu o nic...całkiem zjadliwa potrawa i koszmar się nie sprawdził, że mi ten flaczek będzie jeździł po przełyku i nieładnie zachowam się zwracając. Wrócił mąż, pędzę do kuchni, podaję miseczkę, sama też siadam do kolejnej, mąż zdziwiony...ja na to ... tylko popatrz, ja też już jem flaczki...No i nie wiem co się stało...trema, presja przerost ambicji?... Grunt, że koszmar powrócił i flaczek raz w przód raz w tył...No! w tym miejscu skończę, a flaczków nie jadam i innych narządów jak to ogólnie nazywam.
A mój mąż za to nie może patrzeć jak wcinam surowe mięsko... a ja uwielbiam i bez pieczywa...zresztą tatar to moje ulubione jedzonko i robię go sobie w powszednim dniu tygodnia...śpię po nim jak małe dziecko, taka syta się czuję...super jedzonko...na imprezach unikam