winna jestem podziekowania
... bo nie byłoby mnie tam "w ogrodzie pod klasztorem"
... nie przezyłabym najgorętszej tak emocjonalnie jak temperaturowo soboty w życiu gdyby nie Kasia ...
Kasiu
musze i tu podziekować za tę wspaniałą podróż ... ale było klawo
... po bardzo zwyczajnej podróży pociągiem i pekaesem z do bólu przykładnym Daśkiem (w kwestii wsiadania do właściwego pociągu ... nie spóźnienia siem na pekaes i tak dalej
) ... odzyskałam wiarę w to, że jest frajda i przygoda nawet w zmierzaniu do miejsca tak bliskiego i jakby oczywistego jak Kalwaria
...
fakt, ze można do Kalwarii z Kielc jechać bez mała przez Myslenice a wracać przez Nową Hutę jest jak tiramisu wśród deserów
...
i cokolwiek na to Przemysław to ... nastepnym razem też tak sobie pojedziemy ... (Josię trzeba będzie zakneblować ... związać i wrzucić na tylne siedzenie
... bo ona to ma takie rzeczy jak GPS pod paznokciem małego paluiszka i to u nogi
) ...
buźka
wielka
jak nasza podróż długa
...