Za komplementa się odkłaniam

i do host wracam...
To jedne z moich ulubionych roślin. Zawsze kojarzyły mi się z niemieckimi, starymi domami, z tajemniczym cieniem, z zakątkami gdzie podkreślały urok wiekowych omszałych murów, czy wreszcie z ciszą i milczeniem cmentarzy. Tak, cmentarzy, które bywa, są wspaniałymi ogrodami.
Moja pierwsza hosta "przyszła" do nas z maleńkiego cmentarza, położonego przy naszym kościele
Był wtedy zarośnięty, a ja lubiłam po całym dniu pracy usiąść pod wielkimi świerkami i rozmyślać o ludziach, dla których stał się ostatnim domem i ogrodem. Przyszedł jednak moment, gdy mieszkańcy wsi postanowili uporządkować ten niemiecki cmentarz, bo jakoś tak"nie wypada', bo trochę było im wstyd, że coraz więcej turytów "i co oni powiedzą, a co pomyślą". Przyszli więc, którejś soboty z łopatami, grabiami, kosa spalinową oraz z cementem i ruszyli do pracy ku mojemu przerażeniu. Miałam wrażenie, że poprawiając nagrobki, tnąc i kopiąc niszczą Ducha tego miejsca, odsłaniają śpiącą tu tajemnicę. Dobrze, ze choć kilka roślin zostało. Kawałek kopniętej łopatą hosty, odrzuconej pod świerki znalazłam nazajutrz i posadziłam u siebie... To był początek hostowej rabaty, która powstała na gruzach dawnego domu, a w zasadzie na zasypanej piwnicy, która się pod tym, wyburzonym na początku lat osiemdziesiątych, domem znajdowała... Oto jak to teraz wygląda