Moje pierwsze kroki na nartach stawiałam na oślej łączce pod Puchatkiem w Szklarskiej porębie. Przez 1 godzinę instruktor uczyl mnie i córkę co i jak należy robić. Po tej godzince przyjaciólka i M wciągnęli mnie na Puchatka wyciągiem krzesełkowym, z ktorego jak Małysz skoczyłam na twarz.... Bo przecieź zjeżdżać nie umiałam..... Puchtek wydawał mi się Mont Everestem.... W kolejnym roku to już musialm sie kijkami odpychać aby na nim jezdzić

Płużyłam przez dwa dni a ponieważ nie opanowałam hamowania zatrzymywałam się skretem i przerzutem ciała na bok i upadkiem. Opanowałam ten manewr do perfekcji.... aż córka zadała mi pytanie dlaczego nie hamuję..... Pytam się jak.... Kolanka razem mamusiu..... A zaczynałyśmy razem.... Po roku i zimowisku na nartach córka jeżdizla na jednej narcie a ja dalej płużyłam.... Ale to było w 2003 roku

przez 2-3 lata cała obsluga wyciągow mnie znała, nie ważne czy w Szklarskiej czy w Madonnie, bo niemal kazde zejście z orczyka lub przypięcie sie do niego oraz zjazd z kanapy to było wydarzenie na stoku. Ale ja zawzięta jestem i mnie śmiech wszystkich nigdy nie zrażał
Więc kazdy kto się boi skoku na Małysza z kanapy będzie mial w Białce moje wsparcie
Ale pierwsze kroki na nartach postawiłam dopiero gdy M kompletnie wyposazył mnie w strój i sprzet narciarski

I wtedy kluczowy był kolor kurtki i wzór na nartach.....